wtorek, 18 września 2012

Andrzej Babiński (1938-1984)

Drogi redaktorze /infraza/
Wu

Jerzy Beniamin Zimny


        Od śmierci poety minęło ponad ćwierć wieku, okres ten przyniósł niewiele informacji na temat jego życia, ocen jego twórczości, poza nielicznymi wzmiankami w opracowaniach krytycznych, wspomnieniami kolegów i znajomych. Nikt też nie pokusił się o gruntowną ocenę jego poezji. W połowie lat osiemdziesiątych sam poeta, a także wiedza o nim nie zawsze prawdziwa oraz tragiczna, zagadkowa śmierć – wszystko urosło do mitu zamykającego usta na wiele lat tym, którzy mogli cokolwiek powiedzieć o wartościach pisania Babińskiego. Trzeba także wziąć pod uwagę fakt, że poeta był rzadko publikowany za życia. Zmowa milczenia, zamykane przed nim drzwi redakcji literackich, pomijanie ze względów politycznych i manifestowana wręcz niechęć do niego wielu decydentów. Wszystko to miało wpływ na percepcję czytelniczą, wiedzę o autorze, a także uniemożliwiało dotarcie do jego publikacji. Dość powiedzieć, że Babiński debiutował bardzo późno, w cyklu Generacje, arkuszem pt. Z całej siły wydanym w niewielkim nakładzie. Podobnie Znicze, formalny debiut poety – miał niewielki nakład, który bez problemu rozszedł się w poznańskich księgarniach.

           Niewątpliwie czas pojawienia się Babińskiego jako poety nie był mu sprzyjający. Przypomnę, że był to schyłek Orientacji, koniec lat sześćdziesiątych i początek Nowej Fali. Poezję symbolu i kodu wyparła poezja deklaracji wprost. Babiński bardziej zbliżony do Orientacji, napiętnowany romantyzmem, egzystował poza nurtem awangardy, minionej i mu współczesnej. Nie okrzyknięto go osobnym zjawiskiem poza nielicznymi głosami, tolerowanie jego poezji było bowiem wyłamaniem się z powszechnej cezury obowiązującej w redakcjach poważanych pism literackich. Niewątpliwie wywarło to dodatkowe piętno na jego kruchej przecież psychice, stąd frustracja, demonstracje niechęci do liderów, prowokowane skandale w salonach, klubach itp. Tłumaczono to stanem jego zdrowia, ale w mojej ocenie był to sprzeciw wyrażony przez człowieka, który mówił wprost i był szczery aż do bólu.

        Wrażliwość jako choroba? Te pytanie zadawałem sobie w przeszłości i zadaję dzisiaj. Po części odpowiedź znajduję w poezji pisanej przez Babińskiego, ale nie tylko. W mrocznych czasach PRL-u wygodnie było tłumaczyć jego zachowanie, pomijać jako poetę i człowieka. Sądzę, że dzisiaj miałby on należne mu miejsce obok najwybitniejszych nazwisk, jednakże czas wymazał to wszystko, co było na tamten okres wybitne, lecz niewygodne, a przywrócenie tych pogrzebanych wartości wymagać będzie jeszcze wielu lat, zanim idee romantyzmu, kreacja bohatera przegranego na pozór, osobowość odpychająca – będą tolerowane z punktu widzenia ich genezy i deklarowania wartości uniwersalnych.

             Czy Babiński był romantykiem? Myślę, że tak, choć nie do końca, jego podmiot liryczny zdradza co prawda cechy bohatera romantycznego, lecz nie jest to bohater uwikłany społecznie, nie jest to rycerz ani cierpiący Werter, lecz Bard dotknięty nieprzystosowaniem do rzeczywistości panującej, buntownik bez adresu, dla którego domem jest ziemia, miejsce tragicznego ładu i pośmiertnego odrodzenia w jakikolwiek sposób. Odpowiedź znajduje się w poezji, dla której samo życie to za mało. Poemat Nike i kilka innych wierszy skłania mnie do tezy afirmującej Babińskiego jako romantyka. Bo w istocie przypisywano mu te cechy, tłumacząc jego „bezimienność” stopniem trudności w percepcji czytelniczej. Pisano, że ta poezja jest trudna, piekielnie trudna i że można ją zrozumieć dopiero po wniknięciu w świat samoudręczenia autora. Rimbaudowskie piętno, którego ja nie dostrzegam nawet dzisiaj po latach, śledząc poczynania obecnej awangardy sięgającej po znamiona poezji kodu, symbolu, a także szeroko pojmowanego formulizmu.

           Poeta tragicznego ładu, utalentowany, stłamszony przez własną niedoskonałość, gotujący się na śmierć, zmierzający ku niej świadomie. Tu i ówdzie czytam podobne wywody, zasłyszane, przeinaczane, deformowane na pożytek mitu, sensacji i poczytności periodyku, portalu internetowego. Mit Babińskiego oscyluje pomiędzy prawdą i nieprawdą. Prawdę znają nieliczni żyjący z poetów, z bezpośredniego kontaktu, nieprawdę głosili ci, którym było ona wygodna w tamtych czasach. Dzisiaj jest ona najczęściej powtarzana, powielana – szczególnie w internecie. Co ciekawe, wpisy te traktują wyłącznie o życiu poety, jego kontaktach z otoczeniem, zawierają ciekawostki, sensacje, a nawet próby charakterystyki jego osobowości nacechowanej piętnem choroby i nieprzystosowania. Mało się mówi i pisze o jego poezji, rodzą się jedynie wzmianki, do tego nie zawsze trafne. W tym dramacie niezwykle ważny jest okres po ukazaniu się Zniczy, tj. czas od 1977 do śmierci Babińskiego w 1984. Lata te nie są już tak dokładnie udokumentowane, a przecież wiadomo, że właśnie w tym okresie poeta doświadczył najwięcej. Ma rację Dariusz Tomasz Lebioda, który swego czasu pisał: „Babiński nie został zrozumiany, nie zadano sobie trudu, by wszechstronnie opisać ten fenomen artystyczny i kulturowy. I ścieżka nie prowadzi tutaj przez kozetki psychoanalityków, raczej potrzebne są rzetelne analizy krytycznoliterackie – jakby introwersje do jego świata, jakby sondy zapuszczane w jego nicość i nijakość”.

             Nasuwa się pytanie: dlaczego nie „zadano sobie trudu” rzetelnej oceny poezji Babińskiego? Czy tylko z tego powodu, że zaistniała na marginesie ówczesnej awangardy, była niewygodna, stała w sprzeczności z obowiązującą linią polityczną, uderzała, podważała wartości moralne socjalizmu? Możliwe, ale trzeba także brać pod uwagę uwarunkowania społeczne, początek kryzysu ustroju, okres stanu wojennego, apogeum cenzury i trudności z wydaniem nowych książek. Tego poeta nie mógł przezwyciężyć, miał tylko poezję i (nie zawsze) papierosy z herbatą, reszta dóbr nie miała dla niego znaczenia.

             W ocenie poezji Babińskiego warto pójść tropem zdefiniowanym przez Stefana Chwina. Dostrzega on znaczenie Nowej Prywatności w budowaniu reakcji na schematyzujący się obraz zbiorowości w literaturze Nowej Fali. Przejawem kształtowania się odpowiedzi miałby być ideał „samotnego wędrowcy”, „model życia na przekór”, a przede wszystkim – „mit wielkiej przygody psychicznej, traktowanie literatury jako niemal zastępczej formy życia”. Nie była to jednak tendencja nowa, przyznaje Chwin i wskazuje na bohaterów Stachury, a także na poezję Babińskiego, której wzór osobowy nie pozostawał w sprzeczności z prototypem bohatera literackiego Janusza Andermana. Według Chwina, okazał się to nurt ukryty, rozpoczynający się na początku lat sześćdziesiątych, do którego należało również wliczać Wincentego Różańskiego i późniejszego debiutanta, Wojciecha Edwarda Czerniawskiego. Proces powstania tego nurtu Chwin wyprowadzał z „obiektywnych procesów kultury”.

              Sądzę, że tym tropem warto pójść, jak dotąd bowiem nie doczekaliśmy się gruntownej oceny poezji wspomnianych: Różańskiego, Czerniawskiego i Babińskiego, można zatem zaryzykować stwierdzenie, że Chwin miał rację, mówiąc o nurcie ukrytym, który nie stworzył kręgu generacji, nie umożliwił deklaracji grupie ani pokoleniu. Stąd być może nadal pokutuje termin „poetów pominiętych”, niedocenianych, a nawet „przeklętych” za swoją odrębność – osadzoną w aureoli mitu. Mity mają to do siebie, że ich wartość, zasięg i percepcja czasem są większe od wartości stworzonego dzieła. Lepiej je pozostawić historii tak długo, aż staną się zrozumiałe w dziele interpretowanym po czasie, za sprawą kolejnych pokoleń.

Por.

        Andrzej Babiński, Z całej siły, Warszawa 1975 (seria: Generacje 5, 2).
        Tegoż, Znicze, Poznań 1977.

        Edmund Pietryk, Bagno i hymn, Poznań 1984. 
        Feliks Fornalczyk, Posłowie, [w:] Znicze i wiersze, Poznań 1985.



Cmentarz Junikowski, pole 35 kwatera 4.

 



Drogi redaktorze

Pan mnie nie rozumie. Mnie do życia powołała suka. Tak, suka. Podczas wojny, gdy byłem maleńki, jedna chora suka o zmierzchu przeraźliwie wyła. Ciemność była straszna, jaka bywała na Białostocczyźnie, i jakie było zacofanie tych wiosek, ale nic straszliwszego nie mogło być od wywycia tej suki. Od razu zrozumiałem: trudna jest ta ziemia. I nikt z dorosłych jej nie rozumiał, prócz mnie jednego. Ta suka, która była świadkiem wiosek spalonych; w wyciu opłakiwała dramaty II wojny światowej: pożary, strzelaniny, bombardowania; bo wyć zaczynała w zachód złowieszczego słońca. Ouuu... Ouuu... Ouuu...

Na lekcji religii w II klasie myślałem: "Jak taka jedna suka jest, to Boga nie ma, ona więcej cierpiała niż Bóg na krzyżu". Ona wywyła całą ludzkość, przeżyła koniec świata, niby samiuteńka, by tak nieludzko zawodzić. Wyciem do drzew przyparła ciemność, przeraziła całą okolicę. Ludzie bali się żyć pod niebem tej wyjącej, światowej suki. Nie mogli położyć się spać, gromadzili się w jeden dom, odmawiali, odmawiali pacierze, a słońce jakby zaszło i nigdy nie miało już wzejść, i już nigdy nie miał zapiać kur poranny, zakwitnąć przed oknem nasturcja, nagietek. Ludzie co przeżyli to wycie, nie mogli stojąc na ziemi uwierzyć w istnienie zabudowań, że nazajutrz z sąsiednich domostw pójdzie z kominów dym, byli pewni braku ziemi pod stopą, odcięcia od świata. Ouuu... Ouuu... Ouu...

Wielbiłem jeden tę sukę. Zazdrościłem jej aż tak przeraźliwego wycia. I oto dziś mam parę wierszy, które ogół uznaje, choć się lękał ich autorstwa; bo muszę mieścić przerażenie tej wyjącej suki. Pewne, skarb natchnienia zaczerpnąłem od niej...

1970







Z Tematu pośmiertnego

Padam w grób, po mnie pozostał światłocień
śmierci, nie ma potomnych, jak źle na sercu – tak
aż byłem samotny. Śmierci, ja poeta polski ojczyzny nie mam
Śmierci, byłem słońcem nawet w otchłani – mówiłem otchłań
słońce pogłaskaj mnie po włosach, ręką ciepła pociesz
ja światło jestem zdrój, światło imion
ja zieleń jestem, chód kroków, puchar ziemi wzniesiony na wiwat
Przecież kwiat zakwita – on krótko kwitnie – mnie przetrwa
przecież pod oknem słyszę, przetrwa mnie ich stukot
przecież dachy miasto ma i dachy bezbronne dla jaskółek
i ptaków burza idzie – mnie przekrzycza
Ale jak najszybciej zabrać się z tego świata bo nie ma na co patrzeć
Śmierci, widziałem jak dziecko dynię gryzło, to piękniejsze było
niż grząskie wygrzmienie promieni słonecznych przed burzą
Śmierci, wszystkiemu przeczę, lecz nie pięknu
byłem ślepcem na słońce i na cudowności
Śmierci – tyle żyłem aby spełniła się najskromniejsza
moja z młodzieńczych przepowiedni – –
Śmierci, w miłość wierzyłem cały czas – tej się nie doczekałem
(ale na poetę żadna nie da się nabrać, poety żadna nie jest warta
chodzi o to żeby z niwy poetyckiej wytopić taki grosz aby móc
zafundować sobie wielką miłość) – –
– Korzeń wariatów całe życie się jedli?...

Śmierci, jeszcze raz bym chciał tylko zobaczyć oczy tej
którą młodzieńczą miłością wiecznie wielbiłem
(ale nie duże oczy Żydówki)
Śmierci, słońce mi świeci cementem
Śmierci – staję się o całe życie młodszy, jestem mały chłopczyk
Śmierci, te chwile siwienia włosów to moje męstwo
i trybunał godności – nic się nie spełniło
Krzyż z grobu poety na Junikowie


Andrzej Babiński w oczach innych:

          Czytałam na wieczorze autorskim wiersze Andrzeja Babińskiego. Gdy naczytywałam je w domu, wydawały się bełkotliwe. Przyszłam do „Remontu” trochę wcześniej. W szatni ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam sporą grupę widzów. Sprawa szybko się wyjaśniła. O Babińskim i jego twórczości miał mówić Stachura. Pod filarem stał niepozorny, zaniedbany mężczyzna. Był to Babiński. Do niego podprowadził mnie Stachura i przedstawił. Trzeba było przed występem omówić kolejność wierszy i ilość. Rozłożyliśmy się przy stoliku, zaproponowałam, żeby pokazał palcem, gdy będę przerzucała kartki, który wiersz wydaje mu się słabszy. Powiedział zupełnie serio:

      - Każdy wiersz jest jak perła.

         Polubiłam go od razu.
       Weszliśmy na salę. Były przygotowane cztery krzesła. Dla prelegenta, autora, dla mnie i organizatora. Babiński wszedł na podium, od razu runął na pierwszy fotel, którego nóżka wystawała poza podium i z hukiem zleciał w dół. Ktoś z widowni powiedział zjadliwie:

       - Ideał sięgnął bruku.


         Wytaszczyliśmy poetę, usiadł i zaczęło się. Zagaił Leszin. Jak to on. Gładko, wartko, zwięźle. Oddał głos Stachurze. Stachura stękał, jąkał się, w przedłużających się pauzach kurzył extra mocnego, dym na mnie walił, zaczęłam się dusić, więc wyjęłam z chrobotem cukierka od kaszlu.
Wreszcie zaczął:

      - Z Babińskim długo razem byliśmy, spędziliśmy młodość. Spędziliśmy razem wiele białych i czarnych nocy. Była w nas zawsze delikatność. No i co jeszcze? Babiński urodził się na Białostocczyźnie, tam skończył szkołę, a teraz mieszka w Poznaniu. To by było tyle. Niech pani czyta – zwrócił się do mnie.

         Pomyślałam sobie, że nawet z tymi wycofanymi wierszami nie wypełnię godziny. Więc postanowiłam ratować sytuację i wygłosiłam piętnastominutową orację, motywując, dlaczego lubię Babińskiego i jego wiersze, i zaczęłam czytać. Przy którymś kolejnym wierszu Stachura zaczął szeleścić papierosami, więc przytrzymałam go ręką. Mieliśmy przed sobą mikrofony i każdy szelest był wybuchem bomby dla słuchacza. Przecież mógłby się powstrzymać, czytam w końcu utwory jego przyjaciela. Ale okazało się, że on chciał tego papierosa ze zdenerwowania.

          Po wieczorze, który został przyjęty bardzo serdecznie, Leszin opowiedział mi historię ich przyjaźni. Po prostu Babińskiemu nie szło ani w życiu, ani w karierze. Stachura od wielu lat opiekuje się nim, zabiera w te swoje Bieszczady, a od kilku lat nawet utrzymuje go.
         Szłam do domu i zastanawiałam się nad tajemnicą maniaków, ideowców, dla których dobra tego świata, ciepły kożuch, czyste łózko, ładny dom nie mają żadnego znaczenia. Liczy się tylko idea, dla niej żyją i dla niej oddają wszystko. I z mojego konformistycznego pejzażu zatęskniłam do nich, do tego co mnie ciągnęło w młodości, co zawsze mi imponowało. Ale albo moje idee były za małe, albo potrzeba wygody życiowej zbyt duża.
         Wjechałam na górę do mego pięknego domu. Otworzyłam książeczkę z wierszami Babińskiego i we wstępie przeczytałam wyznanie: „Nie jestem z najbogatszych poetów, by stworzyć więcej. Może moja poezja innych zbuduje na duchu, ale mnie zabiła, choć wielokrotnie ocaliła mi życie. Mam malutkie już życzenie – uporządkować i dopracować warsztatowo dwanaście kilogramów zapisków i karteluszków. Jedną trzecią równą Norwidowi już widziałem, będę szukać dalej. Śmierć jest bliziutko”.
            I dalej:
„Czy poezja jest większa od życia? W jednym wypadku: gdy za temat ma dramat Ziemi Ojczystej, lub w liryzmie oddaje miłość do niej. Jedynie dla takiej poezji można poświęcić swe siły bez reszty”.
        Najsilniejszą jego obsesją jest ziemia w ogóle, a podobny jest cały i z twarzy, i z zachowania do Mariana Kołodzieja. Święty, boży człowiek.

Por.

       Z. Kucówna, Zatrzymać czas, Białystok 1990, s. 11-13.

Autor eseju nad grobem Babińskiego

1 komentarz:


  1. ŚLAD ZAWSZE ZOSTANIE

    Pamięci Andrzeja Babińskiego


    Obojętnie gdzie jesteś
    gdzie do ciebie wołają po imieniu
    i inaczej też bo miałeś wrogów
    słuchaj co ja ci chcę powiedzieć.

    Niewątpliwie byłeś poetą
    komuna nie lubiła twoich wierszy
    ale toczyłeś z nimi dialog
    otoczony przez tajnych ubeków.

    I gdybym cię spotkał w Poznaniu
    rozmowy płynne wszak
    zostaliśmy przyjaciółmi po dwóch
    brzegach rzek płynących.

    Nasze wiersze płynęły do morza
    a stamtąd ginęły w niebie.

    Co masz mi do powiedzenia
    cień twój został zmiażdżony
    lotem wron powracających z uczy.


    18.4.2014 - Ustka
    Piątek 6:06


    Wiersz z książki „Życie z duchami”...

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...