Portret A.K. Waśkiewicza Katarzyna Blacha |
LESZEK ŻULIŃSKI
Andrzej K. Waśkiewicz od samego
początku ukierunkował zainteresowania na poezję (choć zdarzyło mu się
napisać i powieść); nigdy nie zajmował się „całą” literaturą, miał wyraźnie
pozaznaczane pola swoich badań, ale mimo specialité były one
ogromne i w gruncie rzeczy objęły całe minione stulecie, jak wspomniałem, z
jego obecną kontynuacją. Wykroczył także szybko poza sprawy tekstologiczne i
historycznoliterackie w stronę socjologii literatury i wielostronnego działania
na rzecz środowiska pisarskiego.
Po pierwsze, AKW był historykiem literatury XX
wieku. W najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Wybrał z niej szczególnie fenomen
Awangardy krakowskiej, to wielkie dzieło Tadeusza Peipera i Juliana Przybosia,
które – po Norwidzie – jako kolejne odmieniło język poezji do tego stopnia, że
w zasadzie odmieniło jej „sposób istnienia”. To była rewolucja, nowy
język bowiem to także nowe widzenie świata, jego postrzeganie i wikłanie w
intelektualne konteksty. Waśkiewicz był wyznawcą Nowego Paradygmatu, czyli
wszystkiego, co w literaturze jest jej zakrętem i odnową, nowym modelem i
formułą, nowym „formatem mówienia”, bowiem tylko taka poezja, cała literatura,
posuwa do przodu świadomość pokoleń i kondycję sztuki.
AKW stał się chyba
najwybitniejszym w Polsce znawcą Peipera i Przybosia oraz wszelkiej awangardy
post-XIX-wiecznej. M.in. trwałym śladem jego pracy pozostają wydania tomów
poetyckich Przybosia. Ale też dziesiątki artykułów i komentarzy, m.in.: Rygor
i marzenie. Szkice o postaciach trzech awangard (1973), O poezji Juliana
Przybosia (1977), W kręgu „Zwrotnicy”. Studia i szkice z dziejów
krakowskiej Awangardy (1983), W kręgu futuryzmu i awangardy. Studia i
szkice (2003).
Ideał poezji jako Nowego Głosu Sztuki
towarzyszył AKW przez ponad cztery dekady aktywnego pisania. Zafascynowanie
Awangardą przeniósł na młodą poezję polską. On sam, poeta i krytyk towarzyszący
Orientacji Poetyckiej „Hybrydy”, zaczął sekundować pokoleniom wstępującym, był
akuszerem nowych roczników. Zwłaszcza lata 70. i to zawzięte, energiczne
towarzyszenie Waśkiewicza Nowej Fali i Nowej Prywatności uczyniły zeń krytyka
przyjaznego zjawiskom ewolucji i odmładzania sztuki. Zaczął być kronikarzem
nowych roczników. Takie książki, jak Modele i formuła. Szkice o młodej
poezji lat sześćdziesiątych (1978) czy Ósma dekada. O świadomości
poetyckiej „nowych roczników” (1982) to właśnie przykłady „krytyki
towarzyszącej” Waśkiewicza. Stał się – co widać po latach –
krytykiem, który spiął początek i koniec XX wieku, który pokazał drogę naszej
poezji w tej epoce.
Waśkiewicz był wybitnym edytorem,
redaktorem i kronikarzem. Szlify w rzemiośle edytorskim
otrzymał jako zielonogórski bibliotekarz, z czasem osiągnął w arkanach tej
sztuki chyba najwyższe wtajemniczenie. Bodaj że największe dokonanie w tej
mierze, to dwutomowa edycja Wierszy zebranych Anatola Sterna (1986), ale
także utwory Broniewskiego, Czycza, Czyżewskiego, Peipera, Przybosia i wielu
innych klasyków. Zafascynowany dwudziestoleciem AKW odkrył Polakom na nowo Jana
Brzękowskiego, Milę Elin, Jerzego Jankowskiego czy Lecha Piwowara.
Brał udział w redagowaniu ważnych
pism pokoleniowych: „Orientacja” i „Integracje”. Od 1989 roku prowadził gdański
dwumiesięcznik literacki „Autograf”. Kiedy związany był ze Zrzeszeniem Studentów Polskich,
a następnie podjął etat pracownika Młodzieżowej Agencji Wydawniczej (dekady lat 60-80),
tworzył wraz z Jerzym Leszinem-Koperskim nieprawdopodobnie pracowity i twórczy
tandem, którego zasługi wydawnicze, animatorskie i kronikarskie są nie do
przecenienia.
Po pierwsze, z ich ręki
wychodziły bezcenne dziś antologie i almanachy, m.in.: Wnętrze świata wraz
z suplementem Tak – nie (1971), O sztukę czasu, w którym żyjemy
(1976), Pokolenie, które wstępuje 1975-1980 (1981) i wiele pomniejszych
tego typu zbiorów. Po drugie, cykl Debiuty poetyckie – Waśkiewicz z
Koperskim co roku (w latach 1973-1985) podsumowywali plon debiutanckich
tomików, rejestrowali je, opisywali, co do dziś stanowi dokumentację bezcenną.
Po trzecie, obaj wydawcy zainicjowali i realizowali kilka znakomitych serii poetyckich,
które prezentowały młodych poetów lub najciekawsze zjawiska swojego czasu; była
to np. seria Generacje, w której uczestnictwo do dzisiaj jest dumą
ówczesnych autorów.
Dynamizm i poziom kultury
studenckiej, zwłaszcza literackiej, liczne imprezy, wydawnictwa, seminaria,
zloty itp. zostały udokumentowane w edycjach wspomnianego tandemu. Ale
szczególnie cenne są publikacje Waśkiewicza dokumentujące dokonania lokalnych
środowisk, np.: Lubuskie środowisko literackie. Informator (1970), Zielone
krajobrazy. Antologia prozy pisarzy Ziemi Lubuskiej (1975), Moment
wejścia. Almanach młodej poezji Ziemi Lubuskiej (1976), Głosy. Almanach
młodej bydgoskiej literatury i plastyki (1979), Fenomen gdański. Pięć
szkiców o instytucjach młodej literatury lat siedemdziesiątych (2002)...
I jeszcze jedna grupa opracowań,
takich jak: Ruch literacki młodych – instytucje i struktura (1985), Czasopisma
studenckie w Polsce (1975), Studenckie grupy i kluby poetyckie. Wiersze,
manifesty, samookreślenia (1979)... Śmiem twierdzić, że bez inwencji i
udziału AKW te publikacje nigdy nie ujrzałyby światła dziennego. Czy podjąłby
się ich redakcji po latach ktoś inny? Wątpię tym bardziej, że były „sprawozdaniami z pierwszej
ręki”, sprawozdaniami człowieka in medias res. Relacjami „świadka
koronnego”: AKW był fenomenalnym kronikarzem i nadzwyczaj cennym autorem.
Nie ustawał w swych długich
seryjnych realizacjach. Np. przez kilka dekad działał w Gdańskim Towarzystwie
Przyjaciół Sztuki organizującym najstarszy polski konkurs poetycki –
Czerwonej Róży – właśnie on redagował tomiki z wierszami kolejnych laureatów.
Cegiełka do cegiełki, jak to u niego. To „kronikarstwo” zresztą łączyło się najczęściej
z wpływem inspiratorskim, z animacją młodej literatury. Jej promocją, ale też
jej patronatem.
Można powiedzieć, że w trzech
dekadach (1960-1980) AKW, przy współudziale Jerzego Leszina-Koperskiego, okazał się
jednym z najbardziej efektywnych animatorów, kronikarzy i interpretatorów
kultury studenckiej oraz młodej polskiej poezji – w jej kolejnych, wstępujących
rocznikach. Był Henrykiem Berezą nowej liryki.
Waśkiewicz był pisarzem
„mobilnym” i rzucającym się w wir wielu przedsięwzięć. Od początku w środowisku
lubuskim, potem zaś gdańskim, działał na rzecz swego otoczenia. Następnie – o czym wzmiankowałem
wyżej – był całymi latami związany z ZSP. Prezesował gdańskiemu oddziałowi ZLP,
był przez kilku kadencji przewodniczącym Komisji Kwalifikacyjnej ZLP, uczestniczył w
setkach zebrań, zlotów, zjazdów, sympozjonów, seminariów. Stał się specjalistą
od środowiska literackiego, które znał z autopsji, i to z wiedzą
pogłębioną lekturami, rozumowaniem z zakresu socjologii kultury oraz
uczestnictwem w wielu procesach i procedurach konstytuowania życia
literackiego.
Rodzi się pytanie, kto był ważniejszy w Waśkiewiczu:
krytyk czy poeta? Waśkiewicz-krytyk to osoba z
bogatym dorobkiem; twórca cenny, niekwestionowany, unikatowy w swych rolach,
co starałem się wyżej przekazać. Był rzadkim przypadkiem tzw. krytyka
towarzyszącego, lecz paleta jego zainteresowań nie ulegała z czasem zawężeniu,
a rozszerzeniu na całą epokę, jednak ta niemal nieograniczona przestrzeń była
porządkowana ścisłemu ukierunkowaniu zainteresowań, jak
wspomniałem bowiem – AKW nigdy nie interesowały zjawiska epigońskie, lecz wyłącznie awangardowe. Posiadał jasną filozofię krytyczną: tylko oryginalność twórcy
liczy się w sztuce. Choć nie był zoilem, to ignorował twórczość wtórną. Nie
chciał tracić czasu na pogoń za słowem, które już się powycierało na
literackich traktach. Chciał wnikliwie obserwować mechanizmy postępu
literackiego i korelacje między czasem pokoleniowym a ewolucją języków
poznawczych. Był ponadto fanatykiem prawdy pokoleniowej. Bo tylko taka prawda
owocuje skarbem tożsamości i przeżycia autentycznego. W tym chyba tkwi clou
pasji tego krytyka, który „wynalazł” swój
własny program, zwany formulizmem. Profesor Marian Kisiel pisał w krótkim (acz
chyba najlepszym, jaki do tej pory o Waśkiewiczu-poecie napisano) posłowiu do
tomiku Sekwencje i inne doświadczenia dawne i nowe (2005): „Miał on (formulizm) opisywać doświadczenia poezji
jego generacji, lecz w istocie rzeczy był programem autorskim. Formulizm
przeciwstawiał się fragmentaryczności, żywił się nią. Miał integrować doświadczenia,
choć ta integracja fundowana była na pokruszonym fundamencie biografii.
„Całościowy” i „całościujący” program zmierzał w stronę marzenia. Utopii”.
Tak, ów „pokruszony fundament
biografii” to wyniesiona z dzieciństwa pokolenia Orientacji Poetyckiej
„Hybrydy” trauma wojny, która sfragmentowała wszystko, od domów po życiorysy.
Waśkiewicz w swoich wierszach, w swoich pięknych, wręcz wstrząsających tomikach
(debiut Wstępowanie, 1963; następnie m.in.: Przestrzeń po człowieku,
1967; Zapis nieobecności, 1971; Tożsamość, 1973; Mirbad 7,
1991; Suwerenne państwo obłoków, 1994; W odwróconej przepaści,
1996) opisuje po dzień dzisiejszy nieustający rozpad osobowości, wiecznie
przegrywaną konfrontację duszy z konkretem, trudną drogę poprzez mgliste
niepewności losu ku Nicości.
Był z rocznika tych najmłodszych,
których jeszcze można nazywać „młodszymi braćmi Kolumbów”. Szedł nieustannie
przez życie z powidokiem wojny pod powiekami, w jego pamięci zapisały się dymy
i ruiny Warszawy, także tak traumatyczne szczegóły, jak droga z Matką do obozu
pruszkowskiego, kiedy hitlerowcy tłumili to straceńcze powstanie; za plecami
żegnało ich „miasto nie do poznania”. Tamta
przeszłość nieustannie miesza się w poezji Waśkiewicza z teraźniejszością i –
co ważniejsze – określa jego „ontologiczny” stosunek do całej teleologii
istnienia. „Ciemność w krystalicznej
jasności” – pisał w jednym z wierszy. „Wielkie
ciemne pulsuje we mnie” – w innym. Cała (potencjalna) namiętność życia i
jego uroda podszyte są u Waśkiewicza wyjątkową „podejrzliwością”
egzystencjalnej fikcji, projekcją elan
vital niemającą pokrycia we „właściwym stanie rzeczy”. On, wyznawca
Pierwszej Awangardy, adorator Peipera i Przybosia, odpowiada na piękne zdanie
tego ostatniego: „świat nie jest, świat
się wiecznie zaczyna” swoją konstatacją: „świat
jeszcze istnieje”. W tym „jeszcze”
tkwi całe zdziwienie i zwątpienie Waśkiewicza – fatalisty, nie optymisty.
Nabieram pewności tego po przeczytaniu krótkiego, acz „mocnego” utworu: „noc; światło / umierających gwiazd skapuje / na
mokry beton; jutro / ma być wichura; czy mógłbyś zaręczyć / że będzie jutro?”.
Tak, Andrzej K. Waśkiewicz był
wyznawcą Nicości, co nie znaczy, że kategoria nihilizmu zwalniała go z refleksji
moralnej czy każdej innej, zgoła nie destrukcyjnej. W tym tkwi istota
podporządkowania fragmentarycznego rozbicia osobowości ideałowi samoświadomości
i naturalnej drodze przez Los. Tego nauczył nas wszystkich Leśmian: chociaż za
ścianą słychać nieistniejący głos nieistniejącej dziewczyny, trzeba iść za tym
głosem, bo w tym marzeniu nasze istnienie „jest najbardziej”. Wiersz
Waśkiewicza pt. Młot uświadamia nam jego
bliskość z Leśmianem. Pisał o tym także cytowany wyżej Marian Kisiel; jego
zdaniem, autor Leśmianowskim tropem stawia rzeczywistość symbolu ponad rzeczywistość
opisu. Ale nie tylko ten poemat – Waśkiewicz jest absolutnym metafizykiem;
przetwarza dotyk na uczucie, wzrok na wizję, rozum na wiersz... Kisiel
puentuje: „Waśkiewicz bowiem w swoich wierszach i poematach, niemalże jak Leśmian,
od początku przywoływał słowa, które miały nie tyle reprezentować świat, ile go
symbolizować. Rzeczywistość reprezentacji (opisu), zdaje się, w ogóle jest mało
warta w poezji. Tym, co może podnieść liryczną wizję do rangi interpersonalnej
jest symbol. Nie „pusty”, jak u Leśmiana, lecz zakorzeniony w biografii”.
Skoro więc znajdujemy tu takie sceny, jak ta: „po wypalonych schodach wypalonego domu / wchodzi chłopiec / i tak idzie / lata mijają a on idzie / i za nim / snuje się dym i nie rozprasza się i schody / ciągną się / nieskończone / i tak idzie ten chłopiec po wypalonych schodach / wypalonego domu / idzie i idzie”, to w tej autobiograficznej metaforze mieści się nie tylko los konkretnego pokolenia historycznego, lecz także symboliczna „mapa” i sens wszelkiej drogi życiowej oraz swoistej, raczej zupełnie nie radosnej eudajmonii.
Problem z „Leśmianem w Waśkiewiczu” polega na tym, że ten ostatni nie ustaje w swej „rozumowości” w postrzegania świata i pisze tyleż w języku symbolicznym i zmetaforyzowanym (czasami pięknie, że aż dech zapiera), co zintelektualizowanym w swym systemie werbalnym i pojęciowym. Waśkiewicz był metafizykiem intuicyjnym (bo inaczej się nie da), za to poniekąd niewolnikiem faktów historycznych i biograficznych – tych materialnych i namacalnie doznawanych. Był więc także „zakładnikiem konkretów”. Tym bardziej, im wyraźniej obserwował ich powtarzalność generacyjną, geograficzną i historyczną. Na przykład po podróży do Iraku napisał poemat Mirbad, 7 – tamtejsze spustoszenie wojenne tak mocno wydało mu się tożsame z własnym doświadczeniem życiowym.
W sferze owych konkretów jest
także i to, co Kisiel nazwał stanem „zawieszenia
między <<czarnym>> a <<czerwonym>>”, czyli między faszyzmem a komunizmem. Oba te
totalitaryzmy wypełniły większość życia bohatera tego tekstu; te wiersze
czytane pod tym kątem są także pełne ciekawego echa. Ale ów specyficzny
stan – nadal opieram się na analizach Kisiela – dotyczy również zawieszenia
między dzieciństwem a dorosłością, snem a jawą, realnością a projekcjami
subiektywnymi, ideami a ideałami... Wielce to dialektyczna metafizyczność
rozpięta między antypodami naszych doznań i doświadczeń, wyobrażeń
uniwersalnych a materią miejsca i czasu.
Proszę mi pozwolić na wtręt
osobisty. Latem 2004 roku odbyliśmy z Andrzejem „literacką” podróż do Chin.
Andrzej „odreagował” tę ciekawą przygodę kilkoma tekstami; jest wśród nich
wiersz pt. słynny chiński pięciopak
(ten „pięciopak” to były wizerunki pięciu klasyków komunizmu, Marksa, Engelsa,
Lenina, Stalina i Mao); „dzieło” (niewątpliwej chińskiej urody) zawisło nad
biurkiem poety, nieopodal akwarium i... okazało się inspirujące. Powstały z tej
inspiracji utwór to m.in. refleksja na temat względności, w której autor postanowił się posłużyć bon motami starych mistrzów zen: „cóż ty / który nie jesteś rybą / możesz
wiedzieć / co czuje ryba // i riposta / innego mistrza zen / : cóż ty / który
nie jesteś rybą ani mną / wiesz o mnie i o rybie”.
Wszystkie
nawyki i dogmaty naszej codziennej, stosowanej epistemologii i aksjologii nie
kierują się takimi względnościami. Waśkiewicz nieustannie miał je w głowie, w myśleniu o świecie i człowieku; to „swoisty” dynamizm jego światopoglądu
powodujący, że i świat tej poezji był spoza granic uzusów myślowych i szablonów
potocznego widzenia i przekonania. Dla mnie jest to poezja przekraczająca wiele
granic i wspaniale uwolniona od „tworzydeł”, jakie nas – z całym bagażem wyobrażeń
powszechnych – tworzą. Poezja
czasami wyrazistych przesłań. W owym „cyklu chińskim” istnieje także wiersz pt.
coś w rodzaju, który tu przytaczam w
całości: „coś w rodzaju / eseju na zamknięcie / – o dialektycznej / jedności
przeciwieństw / – i o brzytwie / Ockhama / : lgniesz/ więc się sprzeciwiasz / :
próbujesz / obywać się bez protez / choć przecież / doświadczałeś ciemności / nie
tylko zwykłych / ludzkich szaleństw / (nie licząc własnych durnot) /
– choć wspólny / to jednak / osobny / i zdany na siebie / słuchałeś / tego
wielkiego nic / milczącego / nad horyzontem / usiłowałeś / jakoś
przeżyć / odkryłeś / podobieństwo do świata / : podobnie jak / on / budowałeś
ruiny / potrzaskane konstrukcje / niespełnione / nadzieje / i / pogodziłeś się
z tym / dlaczego / miałbyś być lepszy od świata / większy / podobny milczącemu
/ nad horyzontem”. Moim
zdaniem, jest to wiersz o formacie herbertowskim. AKW pisał w swojej poezji
traktaty, i to na tyle odległe od pospolitej „filozofii codzienności”, że
stawiające go w grupie poetów osobnych i wybitnych.
Jeszcze
„słówko o metodzie”... Liryka Waśkiewicza była (pozornie) nieliryczna. Jego
językowi obce były standardowe uniesienia, wzruszenia i wszelkie „estetyzmy”
(choć one są – ale nietypowe), do jakich przyzwyczaiła nas tradycja. Tu panuje
niesłychana dyscyplina słowa, obrazowanie skrótowe, pozbawione ozdobników,
jakby trącące „chłodem intelektualnym”. I bólem takich choćby metafor
autotematycznych, jak „długie zdanie dymu
/ tren dymu czy ciemne światło
martwego języka”... To szkoła dawnej Awangardy. Jednak przecież nie są to
wiersze „zimne” ani „martwe”. W nich jest gorączka, namiętność oraz dramatyzm.
Tak, przede wszystkim dramatyzm dochodzenia do takiego „nagiego pnia” ludzkiej
kondycji, która zdaje się nieefektowna i bezcelowa, lecz imponuje tą stroną
medalu, do jakiej wielu z nas rzadko dociera.
To poezja trudna, wymagająca i
czułego, i wprawnego czytelnika. Ale czy chcemy wstąpić do tej samej „partii” –
do grona „budowniczych ruin”? Bo w obszarze
tych obu słów mieści się główna obsesja Waśkiewicza i wszystkie inne oksymorony
ontologiczne, w jakich definiowaniu się „wyspecjalizował”. Dlatego
Waśkiewicz-poeta jest najmniej doceniany w tej właśnie roli, co uważam za
smutny, acz często powtarzalny paradoks.
- Zmarnował się stary.
- Już nic z niego nie będzie.
- Ziemia się zmarnuje, zniszczy.
Mówiły tak, a on otwierał oczy, patrzył na nie, jakby coś chciał powiedzieć, ale nie mógł, chociaż chyba je słyszał, te głosy biadające, litość nad nim, leżącym bezsilnie, do kloca bardziej niż do człowieka podobnym. Patrzyły na jego półotwarte, drgające lekko usta.
- Co z tego miał, z tej swojej harówki?
- Sam jak palec.
- Po co mu to było?
- Do grobu z sobą nie weźmie.
Wszedłem do izby dusznej, pełnej kobiet stojących nad łóżkiem, pochylonych nad starym, patrzących na jego twarz, jakby chciały wyczytać, jak długo to jeszcze potrwa.
- Otwórzcie okna - powiedziałem.
- Deszcz przecież!
Podszedłem do okna, szarpnąłem, nieotwierane od dawna futryny zacięły się mocno. Ustąpiły wreszcie i do izby napłynęła fala chłodnego powietrza wilgotnego od wiszących w nim kropelek deszczu.
- Odsuńcie się.
- A bo co?
- Powietrza mu trzeba.
- A wy co, dochtór?
Nie odpowiedziałem, podszedłem do łóżka, odsunąłem stłoczone nad nim kobiety. Wokół starego utworzył się teraz pusty krąg. Kobiety zaczęły szeptać, modliły się chyba.
I wtedy w ten pusty krąg weszła stara Matulowa. Próbowałem ją zatrzymać.
- A ty czego? - krzyknęła i kobiety zaczęły się domagać, żeby ją do Jaworskiego puścić.
Pochyliła się nad nim. Zaczęła szeptać modlitwy. Potem jedna z kobiet podała jej garnek, który z sobą przyniosła. Zaczęła okładać starego, szeptać nad nim modlitwy jakieś czy zaklęcia. Wątły dym palących się ziół unosił się w powietrzu, gęstniał coraz bardziej.
Jaworski wolno uniósł powieki, spojrzał na stojącą nad nim Matulową, potem zamknął oczy, oddychał ciężko.
- Jemu lekarza trzeba, nie kadzidła - powiedziałem cicho.
- Księdza, chciałeś powiedzieć.
Matulowa przerwała na chwilę swoje okadzania. Spojrzała na mnie, jakby dziwiła się, że jeszcze tu jestem.
Jaworski zakrztusił się dymem. Kaszlał. Na wargi wystąpiła mu różowa piana.
- Tyle z waszego zamawiania.
- Jak komu pisane, to go nie minie.
Jaworski leżał cicho. Słychać było tylko szepty kobiet, mełły szybko słowa modlitwy, Matulowa usiadła na brzeżku łóżka, otarła usta starego.
- Złe z niego wychodzi.
Znów poczęły się tłoczyć, patrzyły na to złe, starały się przepchnąć, jedna przez drugą, być jak najbliżej łóżka. Nie pomagały moje słowa, że staremu duszno, że trzeba mu powietrza. Stały ciasno stłoczone, ruchliwy krąg starych kobiet, niewiele chyba młodszych od Jaworskiego.
Stałem z boku. Teraz już nie mogłem ich odpędzić od starego.
raz jeszcze - powtórz: jakbyś powtarzał
modlitwę krwi: taniec
i tańca nieruchomy płomień
czystą możliwość tańca
wychyloną
w całość
jak przepaść która rozlega się zawsze - za tobą
prócz tego - że jest - nic już o niej nie wiesz
powtórz - raz jeszcze: lot błękitnej gwiazdy
- jej włosy płyną poprzez ciemne niebo
jak głód przestrzeni która ciebie trawi
odważ się - choć na chwilę - w tej modlitwie krwi
zamieszkać - pod gwiazdy wysokim urwiskiem
krew: ciemna gwiazda
nic więcej: jakbyś psalm odmawiał
albo aleją szedł pośród drzew wyciętych
jak rosną - słyszał
X 72
oddech
okrutny miesiąc; tak; i spoza obszaru
mowy ten głos; rdza; drwiący i dwoisty
tylko pożar jest twój - zawierz temu światłu
choć już tyle minęło dni dialekt już umarły
te same ciała ten sam ogień trawi
w tym samym sierpniu
tylko pożar jest twój nie znasz wierzyciela
któremu winien jesteś oddech i ten wiersz
nigdy się nie wypłacisz; pełnym głosem; tak;
i gardłem ściśniętym obrożą; tak;
nasłuchujesz w ciemnościach; rdza drwiąca ucicha
w ostrym; ocalającym; tak; i ciemnym świetle
na dnie powietrza - nisko - cichnie głos z ciemności
śni mi się sen: ocalenie
VIII 69 - III 70
Debiut poetycki:
Wstępowanie, Zielona Góra 1963, stron 16.
Wybory wierszy:
Horyzont zdarzeń. Cztery poematy, Zielona Góra 1999.
Widmowe światło wspólnoty (wiersze 1962-2001), Warszawa 2001
Sekwencje i inne doświadczenia dawne i nowe, Toruń 2005.
Por. także w Czytelni Artpub Literatury:
A.K. Waśkiewicz, Casus Stanclik (1)
- Zmarnował się stary.
- Już nic z niego nie będzie.
- Ziemia się zmarnuje, zniszczy.
Mówiły tak, a on otwierał oczy, patrzył na nie, jakby coś chciał powiedzieć, ale nie mógł, chociaż chyba je słyszał, te głosy biadające, litość nad nim, leżącym bezsilnie, do kloca bardziej niż do człowieka podobnym. Patrzyły na jego półotwarte, drgające lekko usta.
- Co z tego miał, z tej swojej harówki?
- Sam jak palec.
- Po co mu to było?
- Do grobu z sobą nie weźmie.
Wszedłem do izby dusznej, pełnej kobiet stojących nad łóżkiem, pochylonych nad starym, patrzących na jego twarz, jakby chciały wyczytać, jak długo to jeszcze potrwa.
- Otwórzcie okna - powiedziałem.
- Deszcz przecież!
Podszedłem do okna, szarpnąłem, nieotwierane od dawna futryny zacięły się mocno. Ustąpiły wreszcie i do izby napłynęła fala chłodnego powietrza wilgotnego od wiszących w nim kropelek deszczu.
- Odsuńcie się.
- A bo co?
- Powietrza mu trzeba.
- A wy co, dochtór?
Nie odpowiedziałem, podszedłem do łóżka, odsunąłem stłoczone nad nim kobiety. Wokół starego utworzył się teraz pusty krąg. Kobiety zaczęły szeptać, modliły się chyba.
I wtedy w ten pusty krąg weszła stara Matulowa. Próbowałem ją zatrzymać.
- A ty czego? - krzyknęła i kobiety zaczęły się domagać, żeby ją do Jaworskiego puścić.
Pochyliła się nad nim. Zaczęła szeptać modlitwy. Potem jedna z kobiet podała jej garnek, który z sobą przyniosła. Zaczęła okładać starego, szeptać nad nim modlitwy jakieś czy zaklęcia. Wątły dym palących się ziół unosił się w powietrzu, gęstniał coraz bardziej.
Jaworski wolno uniósł powieki, spojrzał na stojącą nad nim Matulową, potem zamknął oczy, oddychał ciężko.
- Jemu lekarza trzeba, nie kadzidła - powiedziałem cicho.
- Księdza, chciałeś powiedzieć.
Matulowa przerwała na chwilę swoje okadzania. Spojrzała na mnie, jakby dziwiła się, że jeszcze tu jestem.
Jaworski zakrztusił się dymem. Kaszlał. Na wargi wystąpiła mu różowa piana.
- Tyle z waszego zamawiania.
- Jak komu pisane, to go nie minie.
Jaworski leżał cicho. Słychać było tylko szepty kobiet, mełły szybko słowa modlitwy, Matulowa usiadła na brzeżku łóżka, otarła usta starego.
- Złe z niego wychodzi.
Znów poczęły się tłoczyć, patrzyły na to złe, starały się przepchnąć, jedna przez drugą, być jak najbliżej łóżka. Nie pomagały moje słowa, że staremu duszno, że trzeba mu powietrza. Stały ciasno stłoczone, ruchliwy krąg starych kobiet, niewiele chyba młodszych od Jaworskiego.
Stałem z boku. Teraz już nie mogłem ich odpędzić od starego.
A.K. Waśkiewicz, Dom z płaskim dachem, Wrocław 1966, s. 34-36.
Gest wydrążony
Pamięci Wojciecha Higersberga
W noce o znaku metalu idziesz ku mnie
przez przeczucie szpitali o cierpkim zapachu transfuzji,
szpitali, gdzie minuta jest kroplą ciekłego tlenu;
w miejsce czynienia gestów wydrążonych i pustych,
w doliny z krzemu i wapnia, w las amonitów -
w literę.
Tu ptak jest propozycją ptaka. Stężonym pulsem powietrza.
Umownym znakiem pejzażu. Jest śniedzią
I nagle zapach jodyny. I chwila lepka od potu.
Niebo tężeje w kamforę. Wątłą łodygą głosu
po ruchomym dnie idę. W literze mieszka kornik
II 62
***
raz jeszcze - powtórz: jakbyś powtarzał
modlitwę krwi: taniec
i tańca nieruchomy płomień
czystą możliwość tańca
wychyloną
w całość
jak przepaść która rozlega się zawsze - za tobą
prócz tego - że jest - nic już o niej nie wiesz
powtórz - raz jeszcze: lot błękitnej gwiazdy
- jej włosy płyną poprzez ciemne niebo
jak głód przestrzeni która ciebie trawi
odważ się - choć na chwilę - w tej modlitwie krwi
zamieszkać - pod gwiazdy wysokim urwiskiem
krew: ciemna gwiazda
nic więcej: jakbyś psalm odmawiał
albo aleją szedł pośród drzew wyciętych
jak rosną - słyszał
X 72
oddech
okrutny miesiąc; tak; i spoza obszaru
mowy ten głos; rdza; drwiący i dwoisty
tylko pożar jest twój - zawierz temu światłu
choć już tyle minęło dni dialekt już umarły
te same ciała ten sam ogień trawi
w tym samym sierpniu
tylko pożar jest twój nie znasz wierzyciela
któremu winien jesteś oddech i ten wiersz
nigdy się nie wypłacisz; pełnym głosem; tak;
i gardłem ściśniętym obrożą; tak;
nasłuchujesz w ciemnościach; rdza drwiąca ucicha
w ostrym; ocalającym; tak; i ciemnym świetle
na dnie powietrza - nisko - cichnie głos z ciemności
śni mi się sen: ocalenie
VIII 69 - III 70
Debiut poetycki:
Wstępowanie, Zielona Góra 1963, stron 16.
Wybory wierszy:
Horyzont zdarzeń. Cztery poematy, Zielona Góra 1999.
Widmowe światło wspólnoty (wiersze 1962-2001), Warszawa 2001
Sekwencje i inne doświadczenia dawne i nowe, Toruń 2005.
Por. także w Czytelni Artpub Literatury:
A.K. Waśkiewicz, Casus Stanclik (1)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz