![]() |
Portret M. Fogelbaum Jacek Witczyński |
JESZCZE JEDNA RANA
Leszek Żuliński
Lista poetów polskich pochodzenia
żydowskiego, ofiar Holocaustu, jest długa. Melania Fogelbaum nie
przedostałaby się do naszej pamięci bez starań przyjaciół, ale nawet wtedy echo jej przypomnienia nie
zabrzmiałoby głośno, gdyby nie zdumiewająca forma i ekspresja jej
wierszy. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że straciliśmy poetkę
o ogromnym talencie, oryginalną i wciąż wartą upowszechnienia.
Jedną z tych nielicznych w owych czasach, która przynależąc do
swojej diaspory, pisała swoje wiersze po polsku.
Wyrosła z dwóch tradycji:
skamandryckiej i awangardowej, co jest melanżem osobliwym i
nieczęsto spotykanym. Miała zaskakującą wyobraźnię językową,
bliską w jakiejś mierze Józefowi Czechowiczowi. Pisała „obrazami”
i skojarzeniami, które dziwiły się sobie. Jej wiersze zaskakują.
Ich forma, słownictwo, tonacja odbiegają od tradycyjnego kanonu,
którego „trzymała się” poezja żydowska. Jak wiadomo, do końca
XIX wieku była ona mocno skodyfikowana przez tradycję literacką i
religijną i jej „ożywienie” wersyfikacyjne oraz „imaginacyjne”
nastąpiło raczej późno jak na europejskie miary. Mela – sądzę
– weszła w „wiek pisarski” na przełomie lat dwudziestych i
trzydziestych, kiedy przez literaturę polską przetoczyły się już
wszystkie „ówczesne awangardy”. W każdym razie wyraźnie widać
w jej tekstach zafascynowanie rewolucją Peiperowo-Przybosiową.
Już
pierwszy wiersz z Zeszytu (Kłącze) zdumiewa z tego
właśnie powodu. Oto jego początek:
Skrzypnął nieświat w desce ku oknu
i znużonym lotem w bezbólu
nieorle chciała w oknie zaszumieć koszula.
Jakże łatwo było koło muru
jakże łatwo było w sny kamienne frunąć
w odwrócone niebo podwórza.
To
przecież jest klasyczno-awangardowe „rozbijanie tworzydeł”,
szukanie nowej struktury języka i „geometryzowanie przestrzennej
perspektywy” patrzenia na świat. W licznych wierszach Mela
wykorzystuje swój talent malarski; obrazy, jakie pisze słowem, są
plastyczne i oryginalne. Wielekroć znajdziemy tu perełki
epigramatyczne – wiersze w kilku słowach przeistaczające się w
literackie cymelia, jak np. ten: „Słuchaj jak w księżyc /
wzielenia się nocą / psi śpiew / jak się w potężnej sieci
trzepoce / jak kąsa”.
Oczywiście,
teksty te bez wyjątku wypełnia zatruta posoka czasu. Katastroficzna
hekatomba wisi nad niemal każdą metaforą, nawet wyrwane z
kontekstu fragmenciki mają jednoznaczny wydźwięk, np.: „żużle
oczu”, „bezsen klątwy”, „wiatr skrwawione ręce wyciera w biel firanek”,
„drzwi otwarte na nicość”, „krew nabrzmiewa czerwonym ołowiem”, „ból w
źrenicach okien”... Powtarza się też często w różnych
wersjach topos zamkniętego domu z ludzkimi oczyma przyklejonymi do
szyb – to wyrazisty obraz strachu śledzącego ulicę, z której
nie może nadejść nic dobrego, po której nieustannie przetacza się
pochód śmierci. Gdy myślę dziś o tych sprawach, atakuje mnie
metafora literackiej Atlantydy czy też pływającej wyspy, z której
widzimy tylko to, co utrzymało się na wierzchu, a reszta, jak
korpus góry lodowej, zalana jest wieczną tonią zagłady, która
pochłania ludzi i epoki. Można by na to przystać, gdyby to jakiś
demiurg, a nie sami ludzie, popisywał się straceńczymi sztuczkami.
A tak i po Meli zostanie tylko jeszcze jedna rana w parszywej
historii świata.
Por.
Melania Fogelbaum i jej świadectwo z lat zagłady Getta w Łodzi, „Zwoje” („Scrolls”) nr 3 (40)/2004 (link).
Wędrówka
Głodne są ludzkie oczy.
Oczy sęków w płocie
wyzierają na świat.
Głodnym sękom w płocie
piach zmęczenia w oczy
sypie czas.
A ja chcę nocą chłodną
porzucić
ogród mokry od jabłkowej
woni,
czoło przerżnąć kantem
dachu
by krwią zbudzić senne
powieki.
W czarnych kadłubach
dworców
krzyk pary dalekiej
psio zawył i ciepłem
nocy szarpnął...
Już idę, kwiat peonii
dal bielą wyznacza,
ogród jak ślepy cmentarz
zasypia wśród płaczu,
jak powróz ramiona
rozkręcę w tysiąc sznurów
i w słony wicher świata
zarzucę na reję,
głębinę dni co przyjdą
zanurzę okręt siebie,
na pokładach jutr poniosę
twarze co się śmieją.
Kłącze
Skrzypnął nieświat w
desce ku oknu
i znużonym lotem w
bezbólu
nieorlo chciała w oknie
zaszumieć koszula.
Jakże łatwo było koło
muru
jakże łatwo było w sny
kamienne frunąć
w odwrócone niebo
podwórza.
Tylko oczy okien niebyłe
w ślepym murze
chciały przeczekać ból
by snem się znużył.
Przeżegnały dniem mękę.
Żar kamienie łupał.
I nagle we framudze, co
drżała pod ręką
w wilgotnym próchnie
szczeliny,
oczom się wygarnął
śpiew zielony jak życie
w łodydze maleńkiej
i płakało i śmiało
się.
I leciały na okna,
jak na jedną miedzę
między dwoma niebami,
strupy rdzawej blachy.
*** (zbaw żużle oczu...)
Zbaw żużle oczu z bezsnu
klątwy.
Przez noc wędrują twoje
ręce.
Nim je całuję – nikną.
Męka
co noc ta sama. Ni kres ni
początek.
Niech zaśpiewają mi raz
kołysankę
gdy w twardym mroku serce
taje.
Dni potem szumią jak
ptaki przelotne.
Pamięć
sen się zamącił, jawa
mroczy,
zbaw z bezsnu klątwy
żużle oczu.
*** (chłepcą bruk...)
Chłepcą bruk
kopyta biegnących szkap
czarno kapie
deszcz
w sień puka czarna
wariatka śmierć
z jedną nogą za krótką
uschła kość puka w
próchno
w kostkę asfaltu
w czarnej drewnianej
koronce karawanu
duszą się trupy
[w:] M. Fogelbaum, Zeszyt z Getta w Łodzi, Łódź 2004.
Leszek Żuliński
O jej istnieniu dowiedzieliśmy się
dopiero w 2004 roku – w 60 lat po jej śmierci. Wiedziała o niej
tylko garstka przyjaciół, którzy przeżyli Holocaust.
Mela
(tak się z nią zaprzyjaźniłem, że już inaczej jej nie nazywam)
urodziła się 5 czerwca 1911 roku w Łodzi. Miała nie talent, a
wiele talentów artystycznych: uprawiała malarstwo, rzeźbę,
poezję, pisała eseje. Znała historię sztuki.
W
Litzmannstadt Ghetto znalazła się wraz z rodziną, tak jak
większość łódzkich Żydów. Tu w 1942 roku zmarła jej matka.
Mela pracowała w Wissenschaftliche Abteilung, czyli w Oddziale
Nauki, który był raczej czymś w rodzaju lokalnego „muzeum
etnograficznego”, gdzie w zaszklonych gablotach eksponowano sceny z
życia Żydów (szabas, święta, wesele, pogrzeb...). Wokół
lalkowych, drewnianych figurek kręciła się kilkunastoosobowa
obsługa, w tym Leon Kowner, który po latach napisał: „Tam
poznałem Melę. Była drobną kobietą o orlej, drapieżnej twarzy i
błyszczących oczach, w wieku nieokreślonym. Dziś wiem, że miała
trzydzieści jeden lat. Przy pracy opowiadała nam o sztuce i
naukach, o malarstwie i poezji, właściwie o wszystkim. Z czasem
oddział został zamknięty”.
Potem
grupa przyjaciół spotykała się w mieszkaniu Meli. Tworzyli coś w
rodzaju kółka artystyczno-dyskusyjnego.
Mela
miała gruźlicę. Jej stan się pogarszał. W czasie likwidacji
getta została – na noszach – wywieziona do Auschwitz-Birkenau,
gdzie zginęła w komorze w dniu przyjazdu, 1 sierpnia 1944. Miała trzydzieści trzy lata.
Po
jakimś czasie na terenie getta Nachman Zonabend znalazł dwa zeszyty
z wierszami Meli i dwa jej zdjęcia wykonane przez Mendela Grossmana.
Trzecią fotografię odnalazł na podwórku Meli przy ulicy
Marynarskiej inny jej przyjaciel Leon Kowner (który potem wyjechał
do Izraela). Wiersze zostały przekazane pani Helenie
Zymler-Svantesson, dawnej koleżance Meli, dziś mieszkającej w
Szwecji. Potem wszystko to przyjaciele przekazali w depozyt
waszyngtońskiego United States Holocaust Memorial Museum.
Po latach (właśnie w 2004 roku, w
60. rocznicę wybuchu powstania w łódzkim getcie) ta garstka
przyjaciół spowodowała wydanie własnym sumptem tomiku pt. Zeszyt
z Getta w Łodzi. Jest w nim zaledwie 28 wierszy, reszta – mam
nadzieję – doczeka się jeszcze wydania.
Przez rysowanie jej portretu stała mi się bardzo bliska ..... Poezja, która ściska gardło
OdpowiedzUsuńJest piękna Jacku :) dzięki
OdpowiedzUsuńJacek wiedziałem kogo Ci wybrać do portretu ;-) Najbardziej niesamowite jest to, że wszyscy plastycy, którzy robią dla Artpub Literatury portrety wrażeniowe czy infrazy, odbywają ciekawą podróż w życiorys postaci :-) to już zostaje na całe życie takie doświadczenie :) Fajne jest też to, że praca nad portretami uzależnia :-)
OdpowiedzUsuńDzięki Małgoś :)
OdpowiedzUsuńKrzysiek ..... To prawda, rysowanie portretów uzależnia ... wiem coś o tym bo całkiem sporo ich rysuję :) ...... ale tu chyba powinno się raczej napisać coś o wierszach Meli .... są bardzo przejmujące, zwłaszcza gdy zna się jej tragiczne ostatnie lata.
Jacku, wiesz, jak bardzo Ci jestem wdzięczny. Mam nadzieję, że zachowałeś drugą wersję obrazu - tylko dla siebie. Tamto płótno także ma prawo poruszać emocje. Tak, powinien pojawić się esej o wierszach Meli, post będzie rozbudowywany. Z przyjemnością zajmę się rozważaniem wokół wiersza "Wędrówka". Trzeba...
OdpowiedzUsuńKarolu, Krzysztofie, Panie Jacku: pięknie Melę zrobiliście. To dla mnie bardzo ważne, bo "żyję Melą" od kilku lat. To dla Niej ważne! Dla pamięci o Niej! Portret, Panie Jacku, piękny. Jeszcze raz dziękuję.
OdpowiedzUsuńLeszek Żuliński
Panie Leszku, Karol ..... Cieszę się, że portret przypadł Wam do gustu :) ...... Mam nadzieję, że Meli też :)
OdpowiedzUsuńŚpieszę donieść, Karolu, że wyjaśniła się zagadka... Ta frapującą Cię dziewczyna na zdjęciu z Melą, to – okazało się – Helena Zymler. Obecnie Zymler-Svantesson, mieszkająca w Lund. Ta sama, od której otrzymałem skany zeszytu Poetki. Była bliską przyjaciółką Meli. Opis tego zdjęcia znajduje się na witrynie waszyngtońskiego Muzeum Holocaustu, ale kto to mógł wiedzieć? Dopiero ukazanie się książki uruchomiło łańcuszek liścików, rozmów i stąd dowiedziałem się tego, co powyżej Szczegóły na mojej witrynie pod linkiem http://www.zulinski.pl/?p=1614 Nawiasem mówiąc: ciekawe, ile jeszcze dowiemy się o Meli...
OdpowiedzUsuńLeszek Żuliński