STEFAN OTWINOWSKI (1910-1976)

Całe dorosłe życie spędził w Krakowie, całe dorosłe życie związał z krakowskim życiem literackim w sensie dosłownym i „Życiem Literackim”, które współtworzył i współredagował. Kochał stare, maleńkie apteki, prowincjonalne miasteczka i często mawiał: „U nas, w Kaliszu”, choć to „u nas” trwało zaledwie pięć lat.

JÓZEF BUJNOWSKI (1910-2001)

Miał 22 lata, gdy w założonej przez siebie „Smudze”, periodyku studenckim Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie debiutował artykułem o tytule „Problem motywu”. Doktorat Józef Bujnowski uzyskał w pamiętnym roku 1956. Praca napisana pod kierunkiem profesorów Manfreda Kridla i Zygmunta Lubicz Zaleskiego dotyczyła kompozycji utworów dramatycznych Stanisława Wyspiańskiego.

ŁUCJA PINCZEWSKA-GLIKSMAN (1913-2002)

Łucja Gliksman nosi w sobie całą nowoczesną tradycję wiersza polskiego, od Mickiewicza i Ujejskiego poczynając, na Kasprowiczu zaś i szczególnie ulubionym Tuwimie kończąc. Jej utwory są precyzyjnie przemyślane i sugestywnie zrobione (...)

BEATA OBERTYŃSKA (1898-1980)

Kameleon? Lwowskie dzieciństwo i młodość przetykane rodzinnymi wyjazdami Maryli i Wacława Wolskich do Portugalii, Włoch i Francji. Jak podaje biograf, „w 1933 roku zdała egzamin w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej i do 1937 występowała w Teatrach Miejskich we Lwowie”.

SEZON PIERWSZY: PODSUMOWANIE

Pierwszy sezon zostanie zapamiętany jako wyjątkowy jeszcze z jednego powodu: przyniósł ze sobą wyjątkowe wydania dzieł dwóch autorek ocalające ich spuściznę twórczą. Pierwszym z nich były „Listy do Seweryna” Wandy Karczewskiej, drugim – „Drzwi otwarte na nicość” Melanii Fogelbaum.

ANDRZEJ KRZYSZTOF WAŚKIEWICZ (1941-2012)

Można powiedzieć, że w trzech dekadach (1960-1980) AKW, przy współudziale Jerzego Leszina-Koperskiego, okazał się jednym z najbardziej efektywnych animatorów, kronikarzy i interpretatorów kultury studenckiej oraz młodej polskiej poezji – w jej kolejnych, wstępujących rocznikach. Był Henrykiem Berezą nowej liryki.

WINCENTY RÓŻAŃSKI (1938-2009)

Różański - poeta prowincji jak Mickiewicz, Miłosz, mówiący, wprost, ale nie na tyle, aby czytelnik wychodził z jego wierszy z niczym, przeciwnie, mimo klarownego języka jest w tej poezji podskórna tkanka wymagająca odrębnej interpretacji, wysiłku erudyty, znawcy artyzmu znajomości ukrytego pędzla, którym posługuje się poeta.

RYSZARD BRUNO-MILCZEWSKI (1940-1979)

Przypadek Ryszarda Milczewskiego-Bruna nie byłby tak wyrazisty i przejmujący, gdyby nie jego osobny talent językowy. On myślał i czuł językiem osobnym, umiał dla swojej ekspresji znaleźć nowy wyraz, intuicyjnie odnaleziony w potarganej strukturze języka, którą my ulizujemy w naszym ulizanym życiu.

KAZIMIERZ FURMAN (1949-2009)

Ostatni tom "Brzemię" stanowi szczere podsumowanie życia poety. „To gorzka książka – wyznaje w końcu Furman – leżała w szufladzie trzy lata. Grzebałem co jakiś czas w niej, dodawałem, aż wydałem. To wybór z kilkudziesięciu lat. Jest tam jakiś rachunek sumienia, jest wadzenie się z Bogiem (Słowacki mnie podpuścił).

WANDA KARCZEWSKA (1913-1995)

Trudno sprecyzować, w którym momencie uznano pisarkę za „plebejskiego astrologa” – jak Stanisława Swena Czachorowskiego określił niegdyś Jan Marx – sytuując jej dzieła w grupie utworów sprowincjonalizowanych, hermetycznych i kobiecych.

STANISŁAW SWEN CZACHOROWSKI (1920-1994)

Nie mam własnego mitu – zdradzał Czachorowski i niemal natychmiast tłumaczył – samokrytyka: jest współczynnikiem talentu. Wartość jej występuje proporcjonalnie do wartości innych składników – inteligencji, wynalazczości, wrażliwości, dobrego smaku, silnej woli, samozaparcia i odwagi.

ANDRZEJ BABIŃSKI (1938-1984)

Poeta tragicznego ładu, utalentowany, stłamszony przez własną niedoskonałość, gotujący się na śmierć, zmierzający ku niej świadomie. Tu i ówdzie czytam podobne wywody, zasłyszane, przeinaczane, deformowane na pożytek mitu, sensacji i poczytności periodyku, portalu internetowego. Mit Babińskiego oscyluje pomiędzy prawdą i nieprawdą.

JANUSZ ŻERNICKI (1931-2001)

„Rozpoczynałem jako belfer na warmińskiej wiosce” – wyjaśnia Marxowi poeta i dołącza – „Byłem też rybakiem, aż do połamania ręki”. I niech to wystarczy za prowizoryczne usprawiedliwienie: „Urodziłem się w miasteczku Ciechocinek na Kujawach. Wielokrotnie próbowałem stąd uciekać.

MELANIA FOGELBAUM (1911-1944)

Nie ma najmniejszej wątpliwości, że straciliśmy poetkę o ogromnym talencie, oryginalną i wciąż wartą upowszechnienia. Jedną z tych nielicznych w owych czasach, która przynależąc do swojej diaspory, pisała swoje wiersze po polsku.

ZUZANNA GINCZANKA (1917-1944)

Czy rosną jakieś kwiaty na bezimiennym grobie Zuzanny, rozstrzelanej tylko dlatego, że należała do rasy hebrajskiej? Nie uczyniono dla niej, dla jej młodości, urody i poezji żadnego wyjątku. Niekiedy zastanawiam się, o czym mógł myśleć, jeżeli w ogóle myśleć był w stanie, ów germański knecht, gdy wpakował kilka kul z rozpylacza w piękne ciało Zuzanny?

ZYGMUNT JAN RUMEL (1915-1943)

Wstawał bardzo wcześnie, o piątej rano. Były to jedyne godziny przeznaczone na pisanie – oczywiście jeżeli mógł pozostać w domu”. W styczniu 1943 roku Rumel został obwołany Komendantem Okręgu VIII (Wołyń), w którym miał organizować emisariat z Ukraińską Powstańczą Armią (UPA) i partyzanckie oddziały samoobrony.

STEFAN NAPIERSKI (1899-1940)

W środowisku literackim znany był jako Marek Eiger. Rozstrzelano go w Palmirach – Seweryn Pollak i Jerzy Andrzejewski zaświadczali niemal jednym głosem: krzyczał w „budzie” dojeżdżającej na miejsce egzekucji. „Nie mogę go sobie wyobrazić w więzieniu na Pawiaku”, dodawał ten pierwszy.

ARNOLD SŁUCKI (1920-1972)

„Wydawał się trochę szaleńcem – przyznawał z zażenowaniem Bocheński – w środowisku literackim przezwano go niemal od razu prorokiem. Był samą żarliwością i chodzącym natchnieniem. Choć zapalczywy i nieprzejednany, nie był jednak w tamtych groźnych czasach niebezpieczny, a przecież mógł być”

niedziela, 28 lipca 2013

Józef Bujnowski (1910-2001)

Portret J. Bujnowskiego
Norbert Downar
                     Miał 22 lata, gdy w założonej przez siebie „Smudze”, periodyku studenckim Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie debiutował artykułem o tytule „Problem motywu”. Doktorat Józef Bujnowski uzyskał w pamiętnym roku 1956. Praca napisana pod kierunkiem profesorów Manfreda Kridla i Zygmunta Lubicz Zaleskiego dotyczyła kompozycji utworów dramatycznych Stanisława Wyspiańskiego. Poeta habilitował się w 1964 roku pracą o szkicu literackim i krytyce artystycznej w literaturze polskiej na obczyźnie 1940-1960. Bliski poetom emigracyjnym w Anglii wracającym do dykcji skamandryckich i neoskamandryckich, sam jako autor związany z drugą falą wileńskiej awangardy – okazał się idiomatyczny, niezrozumiały, co więcej: łatwo poddawał się marginalizacji.

                     Kariera profesorska Bujnowskiego przybierała na szybkości: w 1972 roku wykładał literaturę polską na uniwersytecie w Heidelbergu, a w 1979-80 w School of Slavonic and East European Studies na Uniwersytecie Londyńskim. Przed wojną wydał w rodzinnym Brasławiu dwa tomy wierszy i poematów: „Pęknięty tor” (1937) i „Pięścią w twarz – kwiatami pod nogi” (1939). Wiersze z tomu „Ręce od brzegu” wydane zostały już w czasie wojny, drukowano je w Tel Awiwie w 1943 roku. Bujnowski miał już wówczas za sobą kapitulację Lwowa, obóz jeniecki w Pawliszczewie i więzienia: na wileńskich Łukiszkach, w Gorkim i niedaleko Urżumu. „Ręce od brzegu” powstawały w trakcie służby w jednej z dywizji kresowych w Teheranie, do której trafił po ucieczce z kołchozów. „Brzozom w płomieniach” z 1945 roku jest pierwszym tomem Bujnowskiego po jego prywatnym doświadczeniu granicznym: obronie Monte Cassino.

                Dekada lat pięćdziesiątych to czas rozrachunku poety. Został usłyszany: tom „Rysy na pustce” zrecenzował w „Kulturze” młody Marian Pankowski, wówczas znany jeszcze wyłącznie z dwóch brukselskich tomów poezji „Pieśni pompejańskich” i „Wierszy alpejskich”. Studium Pankowskiego zatytułowane „Mowa bez ziemi” przedrukował w 1954 roku 9-ty numer paryskiej „Kultury”. Kolejne tomy: „Lipowy witraż” (1954) i „Odsyłacz w bezsens” (1955) przeszły bez większego echa. Bujnowski dotarł jeszcze raz do grona czytelników dzięki Wojciechowi Ligęzie – stało się to jednak dopiero w 1992 roku. W miesięczniku „Arka” Ligęza przedrukował treść rozmowy z autorem „Pękniętego toru” i zatytułował jednym z incipitów wywiadu: „Los stanowi o kreowaniu Słowa”. Rok później stworzył posłowie do mikropowieści Bujnowskiego o malarzu, Ryszardzie Kopyściu i jego tragicznej śmierci pod Monte Cassino. Utwór nosił tytuł „Koła w mgławicach”.






Piotr Kasjas:

                – Walczył pod Monte Cassino, był więziony przez NKWD w Wilnie, przetrzymywany na Łukiszkach, a także na początku w obozie jenieckim w Juchnowie. Prof. Wanda Roman wskazuje kategorycznie: „pozostawił jedne z najbardziej interesujących i wartościowych relacji, wspomnień, esejów, notatek i utworów poetyckich dotyczących polskiego podziemia niepodległościowego na Wileńszczyźnie z okresu 1939-1941”. W jaki sposób Bujnowski podejmował się przeniesienia tego doświadczenia w sferę literatury? 

Heide Bujnowska: 

            – Myślę, że zmagał się z tym całe życie. To doświadczenie było tak mocne. Pozostało z nim. Parę dni przed jego śmiercią przyszłam do niego, siedział w fotelu, a ja miałam na sobie czarny sweter. Spojrzał na mnie i rzucił: „Komisar!”. Paliły mu się oczy, nakrzyczał na mnie. Wszystko to, co mówił, było takie, jakby pochodziło z tamtego więzienia. Jeszcze pozostawało w głowie – w połowie po rosyjsku, w połowie po polsku. Przywołałam go w końcu i wyjaśniłam, kim jestem.

             Ten rozrachunek był bardzo trudny, zwłaszcza w latach 50-ych. Wtedy pisał bez przerwy. Musiał też pracować zarobkowo – fizycznie.  Jeszcze raz tworzył swoją pracę doktorską, wyrzucał z siebie mnóstwo wierszy. Czuł się przy tym niedobrze w Anglii, nie mógł pracować w swoim zawodzie. Miał małą drukarkę, na której drukował poezje, pozwalał także młodym.

             – Jego ojciec miał dziesięcioro dzieci. „Nie wiecie, z czego będziecie jedli chleb. Trzeba się wszystkiego napatrzeć i nauczyć”. I tak jak był w kołchozie, reperował buty, robił blaszane latarki, sprzedawał po jednej za butelkę mleka. Potrafił obrachować maszynę, która wysiewała buraki. Nikt nie umiał się z nią obejść, nawet i Bujnowski. Ale chodził z nią po polu i obsiewał kawałek po kawałku. Patrzył, co wyrosło i według tego obsiewał całość. W Anglii tak samo – jak czuł potrzebę, aby więcej zarabiać, sięgał do gazety codziennej i znajdował ogłoszenia o księgowych. – „Nie jesteś przecież żadnym księgowym” – tłumaczyłam, – „Ale oni szukają kogoś, kto zna system decymalny” – wyjaśniał mi. Poszedł więc, dostał pracę, bardzo cierpiał przez pierwszy tydzień, a na drugi księgowy, który miał go wprowadzać, mówił już: „Ou, Joseph!”. Po paru miesiącach dostał ofertę z Amsterdamu.

         Wywiad Piotra Kasjasa z Heide Bujnowską wkrótce zostanie opublikowany w całości w Artpub Literaturze. Rozmowę przygotował Karol Samsel.


Bujnowski z żoną


Pęknięty tor

Na białych ścianach kamienic, skrętami cofniętych w barok,
motyle świeżego tynku leżą prażone słońcem,
kilkanaście dni twoich szarych
gubi się w skrętach kamienic i ulic, bez końca.
W wioskach czeremch, na torach białego piasku
nie czekałeś pękniętych szyn od towarzysza ręki,
nie patrz z wyrzutem w oczy trwożliwie jasne,
czeka na ciebie i na mnie jakiś pęknięty tor.
Wszystko jedno:
wszędzie są ściany  i wszędzie wytarty trapez
ulic czołga się piersią w gościnny dziedziniec Wallstreetu –
dzisiaj oderwij kartkę i w kilku słowach napisz,
o naszej poezji życia: wycinek brukowej gazety.
Opiewam życie, które jest dziwnym zdarzeniem:
zamknięty w ścianach kamienic i ulic barok –
opiewam życie, pęknięty tor,
kilkanaście dni twoich szarych.

Z tomu: Pęknięty tor, Brasław 1937.




Pięścią w twarz

Uderzyć pięścią w twarz : zwyciężyć.
Purpurowymi płatami w oczach
nogami zatoczysz
prawem : zwyciężyć lub nie żyć.
To jest życie : wasz bóg.
Znam prawo błękitne : stal.
Tysiąc rąk
                nóg
                     na przekór
                              w twarz.

To mój marsz:

                          moja dal.

Ugnij kark i spłaszcz się błaźnie.
Twój udział : mierzwa
Powtarzaj
                   szepcz.  
Toporami błyskawic uderzą
słowa : sądy doraźne
Z dróg
          rwanych
                dynamitami
                             błaźnie
                                    precz.

Krótkich słów bagnety w pierś.
Uderzam :
                     w twoją świętość: prawdę.
Chrystusa udasz.
Tyś nieśmiertelny i jeden :
                                       Judasz.

z tomu: Pięścią w twarz - Kwiatami pod nogi, Brasław 1939.


Poemat biograficzny

Szedłem przez noc - a ręce miałem w słońcu.
I to jest wszystko z opowieści o lirze.
Motyw spojrzenia wstecz: skąd cień
skinął nakazem milczenia: zemstą za światło rąk.

Już los obrócił na dół dłoń
i kciuk
za grzech liryczny: słowo
wiadomości dobrego i złego
za świętokradztwo metafory: dotyk lazuru
i zdradę prawd zamkniętych w rytm
wydarty z jądra law i zjaw
kosmiczny rym
i wieść o świetle.

Szedłem przez noc - a ręce miałem w męce.
I to jest wszystko z opowieści o życiu.
Mój naród kładł na barki me i w pierś
rzucał, co mógł
i kłody spraw swych ciskał
do nóg
abym się w stalagmitach zmyśleń zamknąć nie mógł
ani odgrodzić się bym w stanie był
w zacisze pieśni.

W palce (od waszych twardych praw) zgrabiałe
w mój dziesięciogodzinny dzień
wykreślony z notatnika podróży
i miary wiersza
w palce wplątane niezdarnie w tryby maszyn
zmęczone biegiem długich mechanicznych godzin
biorę pióro
aby napisać retoryczny poemat
o tym
że niepotrzebny wam mój wiersz
ani żadna ze spraw
których posłańcem byłem
stamtąd.

Zimno odmierzam czas i znak
co dzieli
i kreślę ostatni akt
mej poetyckiej woli
aby nie mówił nikt
imienia
mojej rzeczy.

Szedłem przez noc - a ręce miałem w pętach.

Jako i ty

Ja jestem ziemią, jako ty - i dłońmi, jako liśćmi
biorę dar wody, a powietrze siarką płuc, jak ty.
Kolcami ramion i pnączami rąk
obejmuję konar - wpić się,
nie niżej, jako nóg korzenie wrosłe w darń,
nie wyżej, jako grawitacji granica.

Bowiem po nerwach ramion, jako po liściach,
rwie się pęd soków i korzenie zna,
skąd nawet kwiat wyrasta nie na próżno,
i kędy nie ma mowy próżnej.

Jeżeli ktoś, urwawszy gałąź słów,
ciśnie ją w popis skoczkom i dźwięk dźwiękom,
patrzę , jak ty i bawię oko,
i może nawet serce drgnie,
lecz nie wysoko.

Przebudzenie

Poranek uderzył w drzwi krokami śpieszących
dwunogów,
wrzucając przez okno brzęczący tamburyn słońca
Dzwonek mosiężnej misy pod strugą źródlanej wody
zadzwonił bełtem rozprysków o brzeg
Strumień szeleścił płótnem wonnym od stogów
tymotki.
Woda była pachnąca.

Tak uśmiechnął się dzień,
zanim wbiegł
nad horyzont czerwcowego miesiąca.

Trawy krzyczały zielenią ciężką i gnąc się w ukos
ścieżek brodzących samopas
w ogród krzywych jabłoni
i posrebrzanych grusz.

z tomu: Lipowy witraż, Londyn 1954.

Do studentów: na kilka dni przed śmiercią


                   Za mego dzieciństwa np.”Amsterdam-Rotterdam-w mordę dam” mówiło się symbolicznie z rymowanym zaokrągleniem i wileńskim przyśpiewem. Przyśpiew ten zresztą inny był w Brasławiu, inny w Dziśnie, inny w Święcianach czy Głębokim, a jeszcze inny w samym Wilnie, w stolicy. Dzisiaj Amsterdam wypisuję przy każdym nadawczym adresie, za każdym razem nie mogąc się powstrzymać od uśmiechu, wraz z rymowanym zakończeniem. Prawo wspomnień.
I które Wilno przypomnieć, jeśli jest ich tyle? Studenckie? Podziemne? Więzienne? Uniwersyteckie podwórko z renesansowymi arkadami w słońcu i zieleni? Majestatyczną salę Śniadeckich? Wykłady? Drzwi się gwałtownie otwierają i słychać połowę zdania o Mickiewiczu, dopowiadaną przez profesora Pigonia w kapitańskim marszu na katedrę. W sztywnym kołnierzyku załamanym na zewnątrz i nieskazitelnie zawiązanym krawacie – oto rysuje się wyniośle nad katedrą postać profesora Zdziechowskiego: to wykład o Chateaubriandzie („który zasiadał do pisania zawsze w stroju wytwornym, bo uważał, że wpływa to na piękno stylu”). Tu analizuje szesnastowieczną prozę prof. Konrad Górski, ówdzie miota się na katedrze z przejęciem się poezją Norwida docent Stanisław Cywiński i gestem wydobywa głębię jego filozofii. Z dobrotliwie wyrozumiałym i tylko nieco ironicznym tonem głosu (i takim samym spojrzeniem) prowadzi swój metodologiczny wywód o kompozycji dzieła literackiego niezrównany mistrz wiedzy o literaturze, prof. Manfred Kridl (o, jakże znany w Amsterdamie! przedstawiony studentom jako jego uczeń od razu pozyskałem respekt!). Tam znowu z rozwianą brodą pochyla się znad katedry prof. Massonius (nie mieszać z Masynissą!) objawiający prawdy pedagogiczne. Ileż poezji było w suchych jak pieprz wywodach etymologicznych profesora Otrębskiego, przy których nie czekało się nigdy końca godziny albo w analizie aspektów czasownikowych robionych przez prof. Erwina Koschmidra. A to jest spojrzenie wstecz, milionowy ułamek wspomnień o Alma Mater Vilnensis!

J. Bujnowski, Rzut oka na Wilno z Amsterdamu


                     W poezji Tadeusza Różewicza rzuca się w oczy przede wszystkim odmienność rytmiki i wersyfikacji w stosunku do konwencji skamandryckiej. Różni się też ta rytmika i wersyfikacja od najbliższych jej, Przybosia, Brzękowskiego czy Czechowicza, choć zachowuje z nim pewne cechy wspólne. Należy ta poezja – jak dowodziłem tego na innym miejscu – do tzw. czwartego systemu wersyfikacji polskiej, systemu polirytmicznego. Niekiedy przypomina już to poezję „imażystów” czy „imażynistów”, niekiedy krótkość wersów zbliża ją nawet do eksperymentów E.E. Cummingsa. Zdarzają się pewne kształty praktykowane przez konkrecistów, są pozory niemal automatycznego notowania z przywołaniem snów.
Taka, a nie inna, struktura wersyfikacyjna nie wywodzi się z programów literackich. Programy powstają pod naciskiem życia, jego charakteru, tempa, „stylu epoki”. Rzecz w tym, że prawdziwy artysta styl ten intuicyjnie odbiera, ma go niejako w osobie. Im bardziej jest na sygnały tego stylu wrażliwy, tym doskonalej w nim się wypowiada. Można było to zaobserwować to chociażby w wypowiedzi Marinettiego. Tam wywodzi on wprost pomysły teoretyczne i twórcze z tempa życia, które w sposób szczególny objawiło słynne „la beaute de la vitesse”. Podobnie dadaizm okazał się buntem przeciwko nonsensowi pierwszej wojny światowej: na plan pierwszy wybił się element destrukcji. Przemiana mentalności człowieka przejawia się przede wszystkim w przemianie wszelkich struktur. Idąc dalej okazuje się wyraźnie, że każdy temat ma w sobie już zalążek struktury. Różewicz jest jak najbardziej świadom zachodzących przemian. Widzi też naiwność tych, którzy nie zrozumieli tragicznych przełomów epoki i swego miejsca w „ślepek kiszce Europy” i optymistycznie kręcą się w kółko siłą rozpędu epok poprzednich.

J. Bujnowski, O liryce Tadeusza Różewicza
na tle prądów panujących w literaturze światowej


                  I was never looking for acclaim and I have never expected much understanding for my rather exclusive poetics. Though poetry has always been the most essential part of my personality, I have always treated it as a strictly private phenomenon that does not require public affirmation.

J. Bujnowski, Fate decides the Word
(Los stanowi o kreowaniu Słowa)

Moje zesłanie, przednia strona zeszytu



JÓZEF BUJNOWSKI W OCZACH INNYCH:

                 Na równi traktował córkę adwokata, która robiła sobie trwałą ondulację u drogiego fryzjera, jak i syna rolnika, który swojego chłopca w przyciasnym mundurku posyłał do gimnazjum. Nigdy nie użył najmniejszego obraźliwego epitetu w stosunku do ucznia. Rozumiał nasze uczniowskie problemy. Pamiętam pewien majowy dzień, wyjątkowo upalny, męczący (okna naszej klasy były skierowane na południe). Siedzieliśmy wszyscy z bezmyślnym wyrazem twarzy, starając się usilnie utrzymać otwarte oczy. Profesor zorientował się, że mówi sobie a muzom, ale nie podniósł głosu, nie uderzył pięścią w stół – tylko na moment przerwał wykład, a następnie poprosił o chwilę uwagi i powiedział: „widzę, że upał was obezwładnił, musicie powołać do życia waszą energię; proszę, niech każdy z was wrzaśnie jak może najgłośniej w dowolnej tonacji”. Oczywiście skwapliwie skorzystaliśmy z propozycji. Powstał niesamowity wrzask, a potem wybuchliśmy gromkim śmiechem. Profesor uciszył nas uniesieniem rąk. Oprzytomnieliśmy i lekcja potoczyła się normalnym trybem.

Irena Skórzyńska


               Józef Bujnowski – młody poeta, czarny, z rozwianym włosem i płonącymi oczami, którymi chciał zapalić w nas jakąś iskrę, czy ją wskrzesić, a pewnie nas, baranów z Brasławszczyzny, widział kiedyś, kiedyś złotym runem okrytymi… Marzyciel. Ileż to razy, przez te dziesiątki lat, wracałem myślą do naszej klasy i spotykałem Go na lekcji polskiego. Czasem czytał moje wypracowanie klasowe, jak to miał we zwyczaju robić, przed klasą.

Jerzy Burzyński


                 Jak wiadomo poezja Józefa Bujnowskiego wywodzi się z drugiego skrzydła awangardy wileńskiej, związanej z czasopismem „Smuga”, gdzie skupiali się twórcy mniej znani od Żagarystów. W tej grupie nawiązania do awangardy krakowskiej były bardzo wyraźne. Na emigracji autor „Poranków i studiów”, walcząc w sposób nieprzejednany z wszelkimi przejawami literackiego passeizmu, starał się nie oddawać pola, co pradwa skromnie już wytyczonego dla liryki artystycznych poszukiwań. A jednak w tomach o skrajnie eksperymentalnym charakterze Rysy na pustce (1953) oraz Odsyłacz w bezsens (1955) pojawił się problem wzajemnej przystawalności słów i rzeczy oraz kwestia powołania pisarza-nowatora: „Józefa Bujnowskiego – autora wielu enigmatu lirycznych”.

            W tomie Odsyłacz w bezsens forma carmen figuratum spełnia zadanie polemiczne, gdyż pośrednio wymierzona zostaje w tradycjonalne wierszotwórstwo. Znaczenia „kaligramów” Bujnowskiego obejmują m.in. prowokacyjne gry z logiką, fascynacje narodzinami nonsensu, koncepty obejmujące oddzielony od życia kosmos słów. Zabawowo potraktowana erudycja, wrażliwość zmysłowa, przy współudziale oswajającego śmiechu oraz groteski poetyckiej wykracza poza przyjęte wzory i style mówienia poezji emigracyjnej. Dodajmy na marginesie, iż Odsyłacz w bezsens powstał w Anglii, kiedy poeta wykładał w polskiej szkole.

               Wierszom z tomu Spod gwiazdozbioru Wielkiego Psa (1987) patronuje z oddalenia Jan Andrzej Morsztyn. Canicula, najjaśniejsza z gwiazd letniego nieba, prowadzi poetę w czas wakacyjnych upałów przez Italię, Grecję, Hiszpanię, także przyświeca wędrówce po sennych przystankach Amsterdamu, odtwarzanych z pamięci, kreowanych w wyobraźni. Podróż otwiera przestrzeń wolności.

    Wojciech Ligęza, Wakacje Józefa Bujnowskiego


                Jako badacz literatury polskiej zajmował się prof. Bujnowski dramatem (S. Wyspiańskiego), poezją (C. Norwida, Cz. Miłosza, T. Różewicza), prozą (W. Berenta, J. Kadena-Bandrowskiego, F. Goetla), zwłaszcza zaś szkicem literackim, esejem i krytyką artystyczną (2 obszerne rozdziały w Literaturze polskiej na obczyźnie pod red. T. Terleckiego). Przedstawił syntetyczny Obraz międzywojennej literatury wileńskiej („Pamiętnik Wileński” 1972). Pisał o systemie wersyfikacji polskiej, poezji konkretnej i teorii czystej formy u Gombrowicza. Tłumaczył na język polski poezję Conrada Aikena i Richarda Aldingtona. Pisał również artykuły z zakresu wojskowości (kampania włoska), szkice o poezji wojennej, recenzje i teksty okolicznościowe w „Dzienniku Polskim”, „Dzienniku Żołnierza” i „Wiadomościach”.

Leszek Bednarczuk, Profesor Józef Bujnowski (1910-2001) 


                 Dorobek poetycki Józefa Bujnowskiego wymyka się metodom opisu, którym poddawano i poddaje się tzw. literaturę emigracyjną. Utrwalona w badaniach kwestia dwubiegunowości wyobraźni poetyckiej i jej wpływu na kreację czasu, przestrzeni czy wreszcie samą koncepcję tożsamości autorskiej wiedzie – mniej lub bardziej prostą drogą – ku myśleniu ukierunkowanemu polonocentrycznie. Twórczość Józefa Bujnowskiego trudno uporządkować wedle tych wskazań. Na tle czerpiącego ze skamandryckiej tradycji środowiska „Wiadomości” jawił się jako twórca osobny. Uprawiał inny model literatury – przezwyciężający narodowy partykularyzm, oferujący szerszą niż tylko emigracyjną wykładnię sensu bycia człowieka w świecie. Poeta z rozmysłem niwelował w swojej twórczości znaczenie kategorii „emigracyjności”, wątpił bowiem w jej kulturową istotność. Autor Poranków i studiów dążył do przeniesienia wewnętrznego dramatu wychodźcy z obszaru znanych przeciwieństw (ojczyzna – obczyzna, wtedy – teraz) w sferę rozpoznań natury ogólnej. W swym analitycznym nastawieniu wychylał się ku temu, co ponadjednostkowe.



M. Karpińska, Spadkobierca awangardy – 
o poezji Józefa Bujnowskiego


                  Wielką niespodzianką jest tomik Józefa Bujnowskiego Rysy na pustce (Polskie Towarzystwo Literackie, Londyn 1953). Pisma emigracyjne raczą nas przeważnie wierszykami, których swoistość i łezka, nie mówiąc już o metryce, przypominają Wincentego Pola. „Nastrojowe” zwrotki, zwrotki zamykane rymami jak stuknięciem podkówek, drukowane są ze względu na legendarne „szerokie masy czytelników”. Utwory zaś poetów szukających samotnie nowego wyrazu nie przedostają się na łamy pism. Nic więc dziwnego, iż poezja Bujnowskiego, oparta na zwięzłym użyciu mowy, na pewnym prowadzeniu rytmu nie może liczyć na przychylność redaktorów. Wielka szkoda, gdyż jest to poezja mądra i celna.

M. Pankowski, „Kultura” (1954)

Z Tadeuszem Różewiczem



              Osiedliłem się w Kanadzie. Podczas jednej z wizyt w Anglii znalazłem się u Józefa Bujnowskiego, kiedy zjawił się przebywający akurat w Londynie Różewicz. Gospodarz w mig postawił na stole litr wódki. A było nas do poczęstunku trzech.
            Bujnowski znał Różewicza od czasów, kiedy wykładał polonistykę w Amsterdamie. Heide, druga żona Bujnowskiego, opowiadała mi jak to obu wiozła samochodem przez najpiękniejsze okolice Holandii. Panowie siedzieli  z tyłu i zawzięcie dyskutowali o materialnej i duchowej sytuacji polskiego robotnika. W końcu się zdenerwowała i kazała poetom wyglądać przez okno i podziwiać krajobraz. Zapamiętała też, że wtedy zatrzymali się przy restauracji i poprosili o grochówkę. Nie było. Obstalowali więc zupę jarzynową. W swojej zupie Heide znalazła robaka. Dyskretnie odniosła swój talerz, ale chociaż mężczyźni zajadle dyskutowali, Różewicz zauważył i tak długo dociekał, aż wydobył z niej, że znalazła robaka. Bardzo go to ubawiło, śmiał się i przypominał. Odniosła wrażenie, że wtedy Różewicz podziwiał swojego zagranicznego rozmówcę i trochę mu zazdrościł.
            Tym razem wódka była bez zarzutu, czysta. Ja wychyliłem parę kieliszków, gospodarz nieco więcej, gość zaś raczył się liberalnie i wnet opróżniliśmy całą butelkę. Twarz Różewicza jaśniała, nie schodził z niej szeroki uśmiech. Takiego Różewicza rzadko kto, myślę, oglądał, a może nawet nie posądzał o podobną jowialność.
 
Florian Śmieja


Zdjęcia i wybory tekstów pochodzą z archiwum domowego poety w Londynie i zostały udostępnione dzięki uprzejmości jego żony, Heide Bujnowskiej.  Za rozmowę z Panią Bujnowską i zgromadzenie materiału do postu serdecznie dziękujemy Piotrowi Kasjasowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...