![]() |
Furman w barze Piotr Dryll |
Beata Patrycja Klary
W ciemnych ciuchach
i z owiniętą w biały szal szyją – taka stylizacja była charakterystyczna
dla Kazimierza Furmana. Nigdzie nie
zagrzał miejsca; żadna praca (z wyjątkiem literackiej) nie pociągała go. Był
obecny w życiu literackim od roku 1974, kiedy zadebiutował wierszem wydrukowanym
w „Nadodrzu”. To późny debiut – bo Kazimierz miał wówczas 25 lat. Ciągle w drodze – z konkursu na konkurs – od
jednego krytyka do drugiego – od jednej książki do kolejnej. Buntownik,
człowiek łamiący zasady. Styl bycia miał wolny, choć zdarzyły się mu trzy żony
i dzieci. Nikogo się nie słuchał, nikogo nie wyróżniał, chciał być odmienny w
życiu i pisaniu. Do poezji dochodził poprzez czytanie. Uwielbiał Różewicza,
Pounda, Kornhausera. W swojej poezji (jak i w życiu) był ostry, złośliwy. Jego
cięty język wyrażał przekonanie, że w życiu liczy się szczerość, uczciwość, że
tylko ludzie prawdziwi warci są zainteresowania. Najczęściej jednak pisał o
śmierci, z którą wadził się, którą nawet sam (w jedynej próbie samobójczej)
prowokował. Ból i swoje ludzkie brzemię opisał w dwunastu książkach: Powrót do osłupienia (1976); Kształcenie pamięci (1980); Drzewo grzechu (1989); Kalendarz polski (1993); Wiersze (1995); Furman w fotografii Zenona Kmiecika (1996); Doświadczanie obecności (1997); I
jeszcze nic nie wiem (1998); Odmienne
stany obecności (1998); Autoportret z
drugiej ręki / Selbstporträt aus zweiter Hand (1999); Drzewo grzechu (2000); Brzemię
(2009).
Ostatni tom Brzemię stanowi szczere podsumowanie życia poety. „To gorzka książka – wyznaje w końcu Furman – leżała w szufladzie trzy lata. Grzebałem co jakiś czas w niej, dodawałem, aż wydałem. To wybór z kilkudziesięciu lat. Jest tam jakiś rachunek sumienia, jest wadzenie się z Bogiem (Słowacki mnie podpuścił). Kilka lat przed moją chorobą bolało mnie tylko życie, ale nie ciało. Bolał mnie kraj. Taka moja utarczka z Bogiem, ścieranie się, trwało już ponad 20 lat. Czasem się na Niego wkurzałem, nawet jak nie pisałem. Nawet raz w życiu próbowałem się utopić, ale że mnie wyciągnęli, to nawet do dziś mam pretensję. Miałem wtedy może właśnie 25 lat i później już więcej nie próbowałem, wolałem pisać. Tytuł Brzemię odnosi się do ciężkich czasów, kiedy pusto było w sklepach, nie było niczego poza octem. Życie ludzi było trudne, istne brzemię, które musieli każdego dnia znosić” (Rozmowy z piórami, 2012).
* * *
Urodziłem się z łona jakiejś kobiety
Pamiętam że od razu coś mi się tu nie podobało
Krzyczałem a nawet wierzgałem jak koń bez powodu
Chociaż nie
Chyba byłem mordowany bo ociekałem krwią
I o to cały ten wrzask
Ta kobieta też krzyczała
Rozerwana na strzępy
Przypominała sobie wszystkich kochanków
I aż wstydzę się mówić co o nich myślała
Ale to nie jest grzechem w takiej chwili
I Bóg wybacza
Łasiłem się do jej piersi dwa może trzy lata
Ona wie to najlepiej
Grona sutek pęczniały mi na wargach
Karmiłem się ich widokiem
Oswajałem się z ciałem
Stawałem się jej kochankiem
Chciałem zanurzyć się w jej wnętrzu
Rozejrzeć się
Rozpoznać
Zapamiętać
Znów chciałem być z nią jednym
* * *
Umarł artysta Andrzej Gordon
Znawca żółcieni czerwieni i brązów
Kolorów tak ciepłych jak piersi kobiet
I opiekuńczych jak przytulny kąt
Umarł
Bo taka jest za życie cena
To na nic Hirku teraz wszystkie „gdyby”
Gdy jego wolą było to poznanie
My też wleczemy życie w tamtą stronę
Do odgadnięcia
Umarł też człowiek
Zjadacz fasolki po bretońsku w mlecznym barze
Pieszczoch szklanicy dupy i kobiecych ud
Kolega i brat
Nie chcę Go sądzić
Bóg który we mnie jest
Waha się nad każdym słowem zdania
Przecież tak łatwo palnąć jakieś głupstwo
A ono wryje się w pamięć jak w ziemię pług
Która w opiekę Go bierze
Jak matka niemowlę
Bo Andrzej był prawie jak niemowlę
Teraz wiosłuje w charonowej łodzi
W stronę Jasia Korcza
Który Go pozdrawia machając kapeluszem
Wpadli sobie w ramiona
Wspominają Gorzów
Mówią o pracowni
Jasiu mówi chichocząc
To ja Ci podłożyłem nogę
O nas nie mówią nic
Może nie warto mówić o umarłych
Bo życie jest śmiercią
Jeśli spojrzy się na nie z tamtej strony
Zatem cześć Andrzeju i do zobaczenia
W kraju wiecznie żywych
październik 1992
Umarł artysta Andrzej Gordon
Znawca żółcieni czerwieni i brązów
Kolorów tak ciepłych jak piersi kobiet
I opiekuńczych jak przytulny kąt
Umarł
Bo taka jest za życie cena
To na nic Hirku teraz wszystkie „gdyby”
Gdy jego wolą było to poznanie
My też wleczemy życie w tamtą stronę
Do odgadnięcia
Umarł też człowiek
Zjadacz fasolki po bretońsku w mlecznym barze
Pieszczoch szklanicy dupy i kobiecych ud
Kolega i brat
Nie chcę Go sądzić
Bóg który we mnie jest
Waha się nad każdym słowem zdania
Przecież tak łatwo palnąć jakieś głupstwo
A ono wryje się w pamięć jak w ziemię pług
Która w opiekę Go bierze
Jak matka niemowlę
Bo Andrzej był prawie jak niemowlę
Teraz wiosłuje w charonowej łodzi
W stronę Jasia Korcza
Który Go pozdrawia machając kapeluszem
Wpadli sobie w ramiona
Wspominają Gorzów
Mówią o pracowni
Jasiu mówi chichocząc
To ja Ci podłożyłem nogę
O nas nie mówią nic
Może nie warto mówić o umarłych
Bo życie jest śmiercią
Jeśli spojrzy się na nie z tamtej strony
Zatem cześć Andrzeju i do zobaczenia
W kraju wiecznie żywych
październik 1992
Brzemię
Bękarcie nieba pogodnego
Któryś zniewolił i martwe i żywe
Ciało Chrystusa na krzyżowym stosie
Którego męka skwierczy ludzkim tłuszczem
I podków szczęśliwość zdjętą ze zdechłych koni
To jakby w kości przodków ręce zakorzenić
Bezczeszcząc pamięć życia i szkieletów
Byłeś pisklęciem kukułczym wyklutym w mym łonie
Bękartem czasu i jego powiewem
Jako wilk wściekły z ostrokołem kłów
Aż je próchnica czasu nie zeżarła
Na ziemię pamięci
I na pamięć ziemi
Takoż się Kain od brata odżegnywał
Tak się ta ziemia gruzom swym kłaniała
Niosłem w sobie jej brzemienny ciężar
W którym głód skomlił
I nóż fałszywie dobywał z kieszeni
By kroić nim pole na chlebowe kromnki
Na którym kobiety boskie krzyże znaczą
Mężowie w mozole ważą sól na plecach
A dzieci beztrosko sikają w ściernisko
Niosłem twą wagę
Na jednej szali zawisł ochłap dobra
Druga u głowy ucięta dyndała
Jakby chciał topielec wynurzyć się z wody
Która mu ściska szyję rąk kręgami
By życia pozbawić
A płacz się nie rodził z tej sprawiedliwości
Choć w oczach łez ocean przybierał
A drzewa straszył nagły nawrót wiatru
Który w swym zamyśle miał oczy odmrażać
I w takiej chorobie śniegiem je zasypać
Nie piaskiem a śniegiem
By nie było słychać dudnienia o trumnę
Niosłem te twój czerwony kamień
Od krwi - od jej wrzenia - aż skronie pękały
Tak drzewa na mrozie rodzą ból spod kory
Kobiety kurwują gdy im przyjdzie zrodzić
A w oczach ich rany łzawią się gromami
I stawało się krecio
Grobem majaczyło pod narzutą ziemi
Skąd głos się dobywał
Szeptem
Który spoczął na skrzydłach wiatraków
By w pamięci mącznej ziarno swe pogrzebać
Jakby powtórnie ziemia miała rodzić
I jakbym stanął nad jej brzemiennością
Syn ojcowskiej kosy
Puszczam w ruch wyklepaną ostrość
A skrzydło wiatraka upada pod nogi
Jak mewy błysk odbity w lustrze oceanu
A orzeł kołuje
I słyszę ciche rodzenie się chleba powszedniego
Jest to pole wtedy jak ugór kobiecy
Nagie
Gdy sprzątnięte
Szczęśliwe gdy rodzi
Ty u wagi stajesz
Ty którego imienia nikt nie zna na pamięć
A pole
Ta ziemia
Kraj cały w granicach przebrzmiałych
Ziemia bez której życie traci sens
Korzeniami
Darnią
Strzelistością drzew
Wspina się ku niebu
Wołając o pomstę gór błyskawicami
Szeptem modlitewnym
Sercem
Które wzlatuje w górę bez kamienia
Do wrót niebiańskich kroplami krwi puka
Ty dłonie wyciągasz
Pole dojrzałe ucieka w cień lasu
Człowiek zostaje z nadstawioną dłonią
Człowiek żebraczy
Pęka krajobraz
Horyzont się łamie
Niosłem tę gorejącą gwiezdność
Przybitą mej twarzy historycznym skoblem
Na kraj lawiną spłynął warkocz ognia
Ludzie w przestraszeniu opuszczali domy
Nieśli walizy
Bo tyle nieść mogli
Niosłem miast krzyża i ziemi brzemiennej
Wątpliwą przyjaźń mrożonego śniegu
Idąc przed siebie poganiany psami
Kąsany słowem
Nękany zakazem
Szedłem swym krajem w głogu cierpliwość
I w paproć co rani
Dźwigałem matkę ojca i pradziada
Na rękach wiotkich jak brzegi z wikliną
Szedłem przez miasta które umierały
Przez kalendarz szedłem kryjąc ważne daty
Schodziłem ze sceny
Słyszałem oklaski tłumione pałkami
A dziady z tej sceny wyszli na ulice
Szedłem
A wszystko naokół płonęło
I nagła radość wkradła się do serca
W ustach poczułem smak świeżej padliny
Splunąłem w pysk ciepłej bestii życia
Chuja obnażyłem
Kto chce niech zobaczy
Pościel wyjąłem całą w spermawicie
Aż zdziwił się księżyc
Imieniem zwałem korzenione dłonie
Nazywałem krajem ból serdecznych dat
Cicho wyzwalałem nadzieję
Jeszcze ciszej wątpienie i wątpienia kształt
I oto stoję ze złamanym skrzydłem rozgwiazdy
Przeserdecznie modlący się w sobie
Jakbym za chwilę miał zdechnąć
Jakbym za chwilę znów miał się narodzić
I nieruchomieje szala wagi
A dłoń spoczywa w kieszeni
Gdzie nóż ukryty
Nóż
Którym kartofle rozbieram do naga
Jak kobietę z majtek
I jest ptak we mnie
I nie ma już góry
Daleka mi rzeka
Do stóp się łasi swoim drugim brzegiem
I nie ma gwiazdy na pogodnym niebie
Sierp księżyca znikł
Radośnie wybuchają zaciśnięte pięści
Następuje rozkurcz uciskanych dni
Czerwiec 1980
Z tomu: Brzemię (2009).
![]() |
Furman pod drzewem Piotr Dryll |
„Etykieta buntownika wlecze się za mną. Poeta zbuntowany czy przeklęty - ch... wie, kto tak sobie wymyślił. Ale co to znaczy, czy jak napity poeta wpadł do wody i się utopił, to znaczy, że był zbuntowany? Nie, to tylko był pijak, który się utopił. Nie miałem założenia być zbuntowanym. Oczywiście dużo pisałem o śmierci, ale to nie znaczy, że ją kochałem mendę jedną. Styl bycia miałem wolny. Ubierałem się inaczej, po swojemu, na styl końca XIX wieku. Ale nie pozowałem na kogoś specjalnego, kogoś zbuntowanego. Lubię czarne rzeczy i tyle. Takie ubranie nie jest pozą, to tylko mój styl. Jasne, że nie miałem prawie nigdy swojego domu, rodziny (choć w międzyczasie trzy żony i dzieci). Bywałem w burdelach, na panienkach, ale to objaw buntu tylko dla ograniczonych ludzi. Nazywali mnie menelem, wytykali palcem na ulicy. Dla mnie to żaden bunt. Ale bunt w poezji wartość swoją ma. Tylko nie wiem jaką” (Rozmowy..., 2012).
![]() |
Furman, płyta CD (MCK w Gorzowie Wielkopolskim) |
1. Kiebrzak/WPP - Inne bogactwo
2. Żółte kalendarze - Już wrzosy zakwitły
3. Anteny - Choćbyś chciał
4. Żółte kalendarze - Es ist nicht wahr...
5. Karotka - Niedomówienia
6. Żółte kalendarze - Tyle światła
7. Anteny - Inwokacja
8. Macio Parada - Cierpliwości
9. Anteny - Z boku widziane w mroku
10. WPP+Głosy - Uwikłany w codzienność
11. UL/KR - Gdy staje się twoja nieobecność
Kazimierz Furman w oczach innych:
Twórczość
Kazimierza Furmana to pewien etap, ważny dla świadomości
dwudziestowiecznej. Najogólniej rzecz biorąc byłaby to świadomość proletariacka
i wartości proletariackie. Zauważyć warto, że literatura polska, a poezja
zwłaszcza była wiejska i szlachecka ze swej genezy. Świadomość proletariacka
zaczęła się rodzić w XIX wieku. Wtedy był problem bardzo istotny i jest istotny
do dziś: co to jest ta świadomość proletariacka i kto ją wytwarza? Jakie są
skutki awansu społecznego? Właśnie ten pozorny awans był źródłem konfliktów
wewnętrznych Furmana, jego krytycznego spojrzenia na literaturę i
rzeczywistość, jego postawy życiowej. Z jednej strony Furman czuł wyjątkowość
poezji jako zjawiska, wyjątkowość tych, którzy potrafią ją tworzyć, a z drugiej
strony widział miałkość pozornych splendorów, odczuwał na własnej skórze trudy
zmagań z codziennością.
Andrzej Krzysztof Waśkiewicz
Był chłopcem z marginesu, miał na nadgarstku wytatuowaną literę "U" co znaczyło "ultio", a po polsku brzmiało "zemsta". Był to znak, że kiedyś zetknął się przelotnie z satanistami-mścicielami. Nosił w uszach kolczyki, włosy wiązał w kitkę: miał modną w tych czasach, jak mówiła pani MM, "fryzurę łysych". Nigdzie nie pracował. Utrzymywał się z drobnego handlu, gry w karty, pieczeniarstwa. Pił bardzo mocną herbatę, piwo, wódkę, czynszu za mieszkanie nie płacił, w czym był podobny do malarza swego czasu, Andrzeja Gordona, ale za tego czynsz na ogół płaciło miasto, plastyków zawsze w Gorzowie faworyzowano. Pisał wiersze.. Wysyłał swoje utwory na różnorakie konkursy, by parę złotych zarobić, często konkursy wygrywał, nabrał nawet w tym względzie pewnej profesjonalnej wprawy. "Muszę obsłużyć lampkę górniczą" - mówił o konkursie śląskim. "Muszę obsłużyć Popiełuszkę" - mówił o konkursie, jaki ogłoszono w rocznicę zabójstwa księdza. Jego stosunek do tych konkursów był ambiwalentny: są wariaci, co ogłaszają konkursy do obesłania i wygrywania przez Furmana, tedy wypijmy ich zdrowie za ich pieniądze. Tu Furman był bliski demoralizującego tytułu-hasła Andrzeja Wajdy Wszystko na sprzedaż.
Zdzisław Morawski
Za przypomnienie Kazimierza Furmana, pięknie dziękuję Andrzejowi Krzysztofowi Waśkiewiczowi i Tobie, Piotrze.
OdpowiedzUsuńjestem bardzo szczęśliwy, że mogłem brać udział w tym projekcie... pozdrawiam serdecznie Jarosławie :)
UsuńMy również jesteśmy bardzo z tego powodu szczęśliwi, Piotrze. Mam nadzieję, że będziemy mogli zapraszać Cię do kolejnych projektów Artpub Literatury :).
UsuńSerdecznie, Jarku.
Nisko kłaniam się Beacie Patrycji Klary.
OdpowiedzUsuńNie ma się co mi kłaniać Jarosławie. Kazik Furman wart jest wszelkich starań o przypominanie Jego twórczości :) Pozdrawiam i dziękuję.
OdpowiedzUsuńwypowiedź na forum miasta Gorzowa:
OdpowiedzUsuńKazimierza poznałem wiele lat temu. Ciekawa osobowość z ciekawym stylem życia. Wbrew pozorom tryskał humorem i był duszą towarzystwa. Kiedyś spotkaliśmy się na ul. Mieszka I. Po krótkiej rozmowie typu jak leci i co słychać, nieoczekiwanie mnie zapytał : edy masz złotówkę ? Kupiłem sobie kaszankę i zabrakło mi na cebulę...